!!! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA !!!
Jacek Łopuszyński
Szept wody
Novae Res 2016
s. 400
978-83-8083-067-7
Cena: 34,00 zł
Wyzwania:
+ Przeczytam tyle,
ile mam wzrostu (+ 3 cm)
+ 52 książki
Ocena: 6/10
Czy facet może poprawić humor lepiej niż pół słoika antydepresantów? Ile
może zmienić w życiu wspinaczka po drzewach, a ile ostre hamowanie? Co można
znaleźć po drugiej stronie białej kartki, odnalezionej przypadkiem? I wreszcie,
co kryją cienie przeszłości?
Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna. Samotni, z bagażem traumatycznych
doświadczeń. Ona koncentruje się na wychowaniu czteroletniej córeczki, on na
opiece nad wziętym z azylu psem. Żadne z nich nie planuje nowego związku ani
nawet niezobowiązującego romansu. Ale los ma wobec nich inne plany…
„Szept wody” to romantyczna opowieść o ludziach, którzy ukryci za
tarczą nieufności, stanowczości i ironii, trwają każde w swoim świecie. W
bezpiecznych rzeczywistościach, w których optymizm i nadzieja nie występują w
nadmiarze, ale które, boleśnie doświadczeni, boją się opuścić. Aż do dnia, gdy
przypadek splecie ich losy i mimo obaw, wzajemnych oskarżeń i mrocznej
przeszłości, odnajdą siebie.
~*~
Jak dobrze wiecie, ostatnio
prawie non stop połykam wyłącznie obyczajówki i historie miłosne (z małymi
przerywnikami oczywiście). Większość z nich to głównie polskie debiuty, którym
przydałoby się czasami pewne okiełznanie. Niektóre są bardziej, a inne mniej
udane, jedne mają niewykorzystany potencjał, a drugie są zbyt „rozgadane”. Jaki
jest zatem Szept wody Jacka
Łopuszyńskiego?
Z okładki książki dowiadujemy
się, że ma to być po prostu klimatyczna historia miłosna, gdzie dwie zranione
przez życie dusze mają w końcu szansę być szczęśliwe. Chyba nie będzie to
zbrodnia jak napiszę, że Szept wody
taki jest (bo w sumie większość czytelniczek, i czytelników, sięgając po tego
typu książkę jest na to nastawione): opowieścią o rodzącej się między dwojgiem
ludzi uczuciem, o którym marzy większość kobiet, i mężczyzn na ziemi. Jednak
oprócz tego autor postanowił urozmaicić ją kilkoma wątkami (niby pobocznymi),
które w moim mniemaniu przyćmiły ten najważniejszy. Oczywiście prowadzą one do
głównego – miłosnego (tworzą jego część) – ale pan Jacek za bardzo je
rozbudował.
Zabierając się za lekturę Szeptu… miałam pewne obawy, oczywiście
największe odnośnie stylu autora. Po ostatniej „stylowej” przygodzie, którą
zaserwowała mi książka pani Renaty Markowskiej, mam po prostu uraz. Ale gdy
zaczęłam czytać Szept… to po prostu
odpłynęłam. To był dosłownie miód na moje rany. Mimo, że kreacja bohaterów nie
była idealna, to opisy i dialogi były samą przyjemnością. W opisach
przeszkadzała mi jednak duża szczegółowość (bardzo często zachodziłam w głowę,
po co autor podawał te informacje, skoro niczego nie wnosiły do fabuły), ale
dialogi i komentarze (o których piszę poniżej) były przemyślane, zabawne, takie
„z życia wzięte”. Nie tylko czytało się je z przyjemnością, ale i przeżywało.
Odnośnie tych nieszczęśliwie długich i szczegółowych opisów (zazwyczaj nie mam
nic do opisów, lubię je, ale muszą być jakoś „ogarnięte”): czasami były one
niepotrzebne, ale zdarzały się fragmenty, gdzie ich nie było, a powinny się
pojawić (by np. wyjaśnić zaistniałą sytuację). Jednak nadmiar ich sprawił, że w
połowie lektura Szeptu… zaczęła mnie
męczyć. Po prostu poczułam się przytłoczona nadmiarem informacji i cała radość
z czytania powoli się ulatniała. Tak nie powinno być… Poza tym, zamiast
przykładać dużą uwagę do rozmieszczenia przedmiotów w pokoju hotelowym autor
mógł np. opisać jesień, którą w przeciwieństwie do pozostałych pór roku, jak
dla mnie, potraktował trochę po macoszemu. Za to szalenie (oprócz dialogów)
podobały mi się komentarze, które urozmaicały lekturę. Niektóre z nich
bezczelnie będę wykorzystywać na co dzień, bo szkoda, by zostały zapomniane i
przyprószone kurzem:
Wirtuoz pilota od telewizora [niestety nie zapisałam sobie strony,
musicie mi to wybaczyć ;)]
Magister ironii po uniwersytecie [1]
Instrukcję, skierowaną do geniuszy wyobraźni o ilorazie inteligencji
tostera, wyrzucił, nie czytając do kosza. [2]
Podobał mi się również pomysł z
psem, który okazał się ciepłym i przyjemnym akcentem historii. Zresztą dobrze
opisane zwierzaki zawsze służą opisywanej fabule – urozmaicają ją i wywołują na
ustach uśmiech. Szczególnie, gdy sami jesteśmy właścicielami czworonożnych (i
nie tylko) przyjaciół i zachowanie zwierzaka przytoczone przez autora nie jest
dla nas niczym nowym. Historie, w których bohaterami są czworonogi są jakby
bardziej „swojskie”, cieplejsze. Natomiast w moim przypadku wywołały miłe
wspomnienia.
Pies słysząc swoje imię, zastrzygł jednym uchem, podniósł głowę i
niepewny intencji przyjrzał im się badawczo. Dla pewności dwa razy machnął
ogonem. Widząc jednak, że nic z tego nie wynika, wrócił do kontemplacji
lodówki. [3]
Jak wspomniałam wcześniej,
bohaterowie mogli by być bardziej dopracowani. Mam tu na myśli głównie Paula –
brata głównego bohatera. Autor od początku kreował go na zimnego, bezwzględnego
drania bez serca, a pod koniec zrobił z niego ofiarę losu. Coś mi w tym zgrzyta
i nie pasuje. Mam wrażenie, jakby pan Jacek w połowie, nagle dostał olśnienia i
zmienił cel umieszczenia Paula w historii. Jak dla mnie postać jego jest
niewiarygodna oraz niedopracowana. Z kolei Weronika (główna bohaterka)
momentami zachowywała się sztucznie i absurdalnie, za to przekomarzanie się jej
i Michaela (głównego bohatera) było rewelacyjne, nie raz szczerze się z tego
śmiałam. Jeśli chodzi o pozostałe postacie to nie mam jakiś większych
zastrzeżeń. Autor mógłby tylko bardziej podkreślić hierarchię ważności
bohaterów, bo ¾ wydaje się być głównymi, a z opisu wynika, że to Weronika i
Michael (ewentualnie Karolinka) powinni grać role pierwszoplanowe. A tak to
zostali oni przytłumieni przez inne postacie.
Z pewnością nie mogę odmówić
autorowi pomysłowości. Historia jest przemyślana i dopracowana (niekiedy aż za
bardzo). Książka okazała się miłym, acz trochę męczącym, zaskoczeniem, którą na
pewno będę mile wspominać. Autor zadbał o to, by lektura nie nudziła
czytelnika. Niestety rozbudowane wątki poboczne sprawiły, że ten główny cel
trochę przyblakł. No i ten styl – miodzio.
~*~
- Jest jak Gaudi. – powiedział kiedyś jego ojciec. – Żyje we własnym
świecie, którego fragmenty tylko czasem pozwala nam oglądać. Zupełnie tak,
jakby napędzała go jakaś unikalna muzyka, którą wyłącznie on słyszy. [4]
- Opiekunem? – spojrzała pytająco. – Myślałam, że to pański pies…
- Mój. Ale to istota myśląca, czująca i wrażliwa. – powiedział. – Nie jest
przecież rzeczą, którą można traktować na równi z kawałkiem drewna. Dlatego
nazywam siebie opiekunem tej zegarowej bomby, tego psa-demolki. [5]
W pewnym stanie uczuć nawet stanowcza kobieta staje się w rękach
ukochanego miękka jak plastelina. [6]
Czasem koniec rzeczywiście jest początkiem. [7]
Dziecko w ogóle nie respektuje żadnych granic. Dopiero dorastając,
stajemy się niewolnikami własnych uprzedzeń i ograniczeń. Stawiamy mury nie do
przejścia i zamki nie do zdobycia. [8]
Chcesz dać ludziom to, co w tobie najcenniejsze? Wstań z fotela i
poświęć im swój czas. [9]
[…] czasem najtrudniej jest pozwolić odejść. [10]
~*~
Za możliwość lektury
dziękuję ślicznie wydawnictwu Novae Res
___
[1] Jacek Łopuszyński, Szept wody, Gdynia 2016, s. 64.
[2] Tamże, s. 108.
[3] Tamże, s. 55.
[4] Tamże, s. 38.
[5] Tamże, s. 41.
[6] Tamże, s. 92.
[7] Tamże, s. 102.
[8] Tamże, s. 111.
[9] Tamże, s. 140.
[10] Tamże, s. 369.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).