Wróżby z koronek
(The lace reader)
tl. Danuta Górska
Albatros, 2010
s. 432
978-83-7359-844-7
Wyzwania:
+ Przeczytam tyle,
ile mam wzrostu (+ 2,8 cm)
+ 52 książki
+ Z półki (poziom 6/
26-30 książek kupionych przed 2013 r.)
Ocena: 7/10
~*~
Kobiety z rodziny Whitneyów,
starego rodu czarownic z Salem, już wieki temu posiadły umiejętność czytania
przyszłości z koronek. Ten cudowny dar niekiedy staje się przekleństwem. Po
śmierci siostry bliźniaczki, którą przewidziała, oszalała z bólu piętnastoletnia
Towner poprzysięgła już nigdy więcej nie wróżyć z koronek.
Lecz kiedy w tajemniczych okolicznościach znika jej babka Eva, Towner musi wrócić do rodzinnego miasta i zmierzyć się z demonami przeszłości. Historia Salem jest mroczna i pełna okrucieństwa, a obecne wydarzenia wydają się mieć związek z tym, co działo się przed wiekami – procesami czarownic i falą nienawiści, jaka ogarnęła okolicę. Dziewczyna jeszcze nie wie, że w Salem zagraża jej coś więcej niż tylko straszne wspomnienie...
~*~
Ludzi od dawien dawna pociągało to, co
magiczne oraz to, co pozwoli odkryć tajemnice, jakie niesie ze sobą życie.
Przyszłość odczytywano i do tej pory odczytuje się za pomocą różnych
„narzędzi”. Wśród nich najczęściej pojawiają się szklane kule, karty, kości,
czy ogólnie sam człowiek. Również i koronki. Gdyby nie ta lektura, nie
pomyślałabym nawet, że z tych delikatnych splotów również można wróżyć. By nie przedłużać
tych moich wywodów, opiszę teraz to, co udało mi się wywróżyć z tej powieści.
Wróżby z koronek opowiadają historię trzydziestodwuletniej kobiety,
Tonwner (Sophyi) Whitney, w której żyłach płynie krew czarownic. Wraca ona do
rodzinnych stron, by rozwiązać nie tylko tajemnicę zniknięcia swojej babki,
Evy, ale również sekrety, które ma głęboko ukryte w swojej duszy. W tej trudnej
drodze, jaką z pewnością jest poszukiwanie prawdy oraz odnajdywanie siebie na
nowo, towarzyszy jej nie tylko rodzina, ale również miejsca, wspomnienia,
dziennik, przypadkowi ludzie, w tym Angela, Ann oraz Rafferty, a także osoby,
które odeszły – Eva i Lindley (Lindsey).
Z tego, co się dowiadujemy z powieści o
Towner, jest ona kobietą doświadczoną przez życie (mimo młodego wieku – co to
jest trzydzieści lat w porównaniu do pięćdziesięciu, czy osiemdziesięciu?) oraz
bardzo samotną, mimo, ze tylu ludzi ją otacza. Co łatwo stwierdzić, jest to
spowodowane śmiercią siostry bliźniaczki, z którą do tej pory bohaterka nie
potrafi sobie poradzić. I jak można wyczytać pomiędzy linijkami tekstu, to
godzenie się z utratą bliźniaczki idzie jej bardzo powoli. Pozostali
bohaterowie, podobnie jak Towner, są bardzo charakterystyczni, przez co trudno
ich pomylić. Wokół każdej z występujących postaci bije inna aura, przez co
trudno uwierzyć, że to tylko fikcja literacka.
Jeśli
chodzi o akcję powieści, jest ona osadzona w klimatycznym Salem, w stanie Massachusetts.
Autorka w taki sposób przedstawiła to miejsce, że mam ochotę wstać, tak jak
siedzę i w tym, czym siedzę, wziąć walizki i pojechać w tamte rejony. I to nie
tylko ze względu na atrakcje związane z procesem czarownic z końca XVII wieku
(1692 r.), ale przede wszystkim na klimat, czas i tajemnice, jakie skrywa to
miasto.
Co mi się zatem nie podobało we Wróżbach z koronek? Na początku w oczy
raził mnie styl, ale po przewertowaniu kilkunastu następnych stron, po prostu
do niego przywykłam. Drugim cieniem Wróżb
z koronek jest bardzo mało wróżb, co może wydawać się trochę zabawne. „We Wróżbach z koronek nie znajdzie się
wróżb”. Są, ale na historię zawartą na ponad 400 stron, to dla mnie trochę ich
za mało. A jak już są, to skromnie opisane. Owszem, znajdą się także te
bardziej rozbudowane, ale to i tak dla mnie jest cieniem książki. To, co
jeszcze zwróciło moją uwagę, to zachowanie bohaterki w trudnych sytuacjach.
Powtarzała ona na okrągło, że umiera, ale jakimś cudem za każdym razem
wychodziła cała. Na początku nie przywiązywałam do tego szczególnie dużej wagi,
jednak za którymś razem wywołało to we mnie dużą wesołość i stwierdziłam, że
umieranie głównej bohaterce po prostu nie wychodzi. A potem, po całej tej
sytuacji zrozumiałam, że Towner musiała kilka razy „umierać”, by potem na nowo
się odrodzić. Raz, a porządnie.
Ogólnie rzecz ujmując, jest to, wbrew
pozorom, bardzo wciągająca i przyjemna lektura. Autorka przenosi nas w
klimatyczne miejsce, obcujemy wśród bardzo żywych i barwnych postaci i ulegamy,
temu czarowi i tajemnicom, poukrywanych na kartkach Wróżb z koronek. To, co mogę jeszcze o niej powiedzieć, to to, iż
jest wielce zaskakująca. Momentami siedziałam z rozszerzonymi oczyma i
zachodziłam w głowę „jak ja mogłam to przeoczyć”, czy w moich myślach szalał
jeden zwrot - „o matko”. I chyba właśnie to, że książka zaskakuje jest jej
największym plusem, który nota bene przeważył przy wystawianiu oceny tej
pozycji. Naprawdę, warto po nią sięgnąć w wolnej chwili.
~*~
Widzę jak ludzie zerkają na
nas ukradkiem, kiedy myślą, że patrzymy. Może zawsze tak robią na pogrzebach,
może to normalne, ale rodziny nie zauważają tych spojrzeń, ponieważ patrzą na
trumnę, nie na zgromadzonych.[1]
Ludzi
określają ostatecznie ich dobre uczynki.[2]
Zdaję sobie sprawę z egoizmu dzieci. Kochamy
je i nasz wszechświat kręci się wokół nich, ale ich wszechświat nie kręci się
wokół nas.[3]
Nie
wiem, czy Emma zdaje sobie sprawę, co się stało. Albo czy w ogóle poznaje mnie
jako swoją córkę. Czasami myślę, że poznaje, ale nie mam pewności. Wystarczy
mi, że ja ją rozpoznaję, że ona wciąż żyje i nawet wreszcie jest szczęśliwa w
swoim świecie, tak jak go rozumie. Wszyscy otrzymujemy dary. Małe i duże.[4]
___
[1] BARRY B.: Wróżby z koronek. Warszawa: Albatros
2010, s. 67.
[2] Op cit., s. 68
[3] Ibid.
[4] Op. cit., s. 426
"W wolnej chwili" po nią sięgnę :D Chociaż nie wiem czy kiedyś ona nastąpi ;)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, żeby książka była wciągająca :) W tym przypadku chetnie przecyztam.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o niej i jestem jej strasznie ciekawa!:)
OdpowiedzUsuńgdzieś książka wpadła mi w oku :-) I przyznam ze recenzją zaostrzyłaś mój apetyt na powieść.
OdpowiedzUsuń