26 października 2016

Bürlow Trixi von - "Niech w końcu coś się zdarzy"

 Trixi von Bürlow
Niech w końcu coś się zdarzy
(Ich wünsche mir, dass endlich mal was Schoenem passiert)

tł. Aldona Zaniewska

Świat Książki 2014
s. 287
978-83-8031-434-4
Cena okł.: 14,99 zł

Wyzwania:
+ Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 2 cm)
+ 52 książki
+ Z półki

Ocena: 6/10

~*~

Zabawna i inteligenta odpowiedź na „Jedz, módl się, kochaj”; opowieść o kobiecie, która na półmetku życia musi na nowo odnaleźć jego sens.

Fritzi Berger, kobieta silna z konieczności, od roku nie ma męża. Ma za to mnóstwo niespełnionych pragnień i wątpliwości, a także córeczkę, która co wieczór przychodzi z pluszakiem do jej łóżka, kiepsko opłacaną pracę redaktorki w wydawnictwie Best & Seller, za sobą piętnaście lat małżeństwa, a przed sobą czterdzieste urodziny. Pewnego dnia przyjaciółka namawia ją, by pojechały razem na kilka dni nad morze… Pomiędzy codziennym kieratem a chęcią, by jeszcze raz poszukać szczęścia, rozwija się porywająca, czasem smutna, a czasem bardzo zabawna i pełna niespodzianek, bardzo życiowa historia.


~*~

Po Niech w końcu coś się zdarzy sięgnęłam bardziej dlatego, ponieważ zauroczyła mnie jej okładka niż sam opis (niestety, przyznaję się bez bicia, ja także czasami ulegam czarowi szaty graficznej…). I niestety w tym przypadku okazało się to trochę zwodnicze. Przyjrzyjcie się okładce i odpowiedzcie sobie na pytanie – czego mogę spodziewać się po lekturze tej książki (oczywiście nie czytając wcześniej jej opisu). Ja nastawiłam się na smutną obyczajówkę, która dostarczy mi wielu wzruszeń, może nawet łez współczucia dla bohaterki, ale suma summarum ze szczęśliwym zakończeniem. Czy rzeczywiście tytuł ten taki był? Po części tak.

Trixi von Bürlow przedstawia w niniejszej książce historię pewnej czterdziestolatki, której życie nie jest takie, jakie chciała mieć. Jej małżeństwo rozpadło się po kilkunastu latach cierpień, wyrzeczeń, krzyków i niezrozumień, lecz pozostawiło ono po sobie cudowny owoc – dziecko, które dla Friederike (Fritzi) jest oczkiem w głowie. Kiedy zbliżają się okrągłe urodziny Friederike, Johanna – jej przyjaciółka - postanawia ją zabrać na weekend do Holandii, a konkretniej do Bergen. Wyjazd ten staje się początkiem wydarzeń, które pokażą bohaterce, że powinna doceniać to co ma, nie uganiać się za czymś, co nie jest jej pisane i poczekać na to, co niesie ze sobą przyszłość.

No cóż, zacznę od tego, że nie udało mi się wczuć w sytuację bohaterki, ani się z nią utożsamić (różnią nas wszelkie możliwe rzeczy: przede wszystkim wiek, stan cywilny oraz doświadczenia życiowe). Jednak z zaciekawieniem śledziłam jej losy, i… no cóż, jej decyzje wywoływały we mnie różne reakcje. Jak dla mnie większość z tych decyzji były lekkomyślne i samolubne, a wszystko po to, by czuć się szczęśliwa (spełniona?) jako kobieta. Jako matka (muszę to podkreślić) była bardzo dobra i radziła sobie, mimo kłopotów finansowych, całkiem nieźle, a dobro córki zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Przez to zaniedbywała samą siebie i swoje potrzeby (w tym przypadku potrzeby bliskości). Trudno się zatem dziwić, że chciała poczuć się piękna oraz pociągająca dla mężczyzn. Jeśli chodzi o tę lekkomyślność, to przede wszystkim dotyczyła ona spraw majątkowych. Friederike to kobieta po tzw. przejściach, lecz mimo tego lekko stąpa po ziemi oraz jest naiwna. Przeciwieństwem jej jest Johanna – racjonalna i mocno stąpająca po ziemi, która zawsze jest wtedy, kiedy potrzebuje jej Fritzi.

Z pewnością nie jest to lekka historia, obfituje ona w różne, czasami trudne sytuacje, z którymi główna bohaterka musi się zmierzyć. Od samego początku, z książki nie bije taka pozytywna energia jak w przypadku ostatnio recenzowanej przeze mnie książki – Idealnie dobranych. Unoszą się nad nią smutek oraz rozczarowanie życiem, i nawet gdy pojawiają się chwile radości, to te uczucia nie znikają, a wręcz nasilają się. Jeśli mogę „zaspoilerować” to książka kończy się dobrze, bo nadzieją, jednak autorka wyskoczyła ostatnim wątkiem niespodziewanie i w sumie było ono mało oryginalne (jakby nie wiedziała jak tą historię pozytywnie zakończyć), przez co stał się w porównaniu do wcześniejszych wydarzeń mało prawdopodobny, wręcz nieprawdziwy. Dlatego też nie pasuje mi on do całości, jednak zrozumiałam zabieg autorki dzięki posłowiu i podziękowaniu, które zawsze czytam. To otworzyło mi oczy i inaczej spojrzałam na Niech w końcu… Zrozumiałam też dlaczego od tej książki bije smutek, jednocześnie (możliwe, że nieumyślnie) Trixi von Bürlow pokazała w niej kawałek swojej zranionej duszy. Myślę, że niepotrzebnie tak zakończyła tę historię tzw. happy endem, bo on do niej nie pasuje. Ponadto sądzę, że lepiej byłoby pozostawić ją niedopowiedzianą, otwartą i z trochę większą nadzieją.

Powiem szczerze, trudno mi jednoznacznie ocenić jaka ta książka jest: dobra, zła, czy średnia, bo jest ona przede wszystkim życiowa. A jak dobrze wiemy z doświadczenia składają się na nie dobre i złe decyzje, które non stop podejmujemy. Czy skłania do refleksji? – jak najbardziej. Czy kiedyś do niej powrócę? – trudno powiedzieć.  

~*~

Strasznie łatwo jest być ponad to wszystko w ciągu dnia, ale nocą, mój Boże, to już zupełnie co innego […]. [1]

Dziwne, że człowiek tak ciągnie wszystko ze sobą z dzieciństwa. Wspomnienia ważne i nieważne, znaczące chwile i nic nie znaczące szczegóły, jedne obok drugich – równoprawnie dzieliły ze sobą ekran życia. [2]

[…] wszystkie te wielkie uczucia, tęsknoty, smutki, w gruncie rzeczy bez znaczenia, były ważne tylko dla nas. [3]

Każdy, kto kiedyś napisał jakiś tekst własną krwią wie, jak bardzo boli, gdy ktoś inny, może nawet obcy, poprawia jego sformułowania, zdania albo wręcz całe strony. Krytykować jest łatwo i dlatego w najgłębszym zakątku swojego serca mam wielki szacunek dla autorów. [4]

Są ludzie, którzy wycofują się od razu przy pierwszej niewielkiej przeszkodzie. I są ludzie, którzy nie widzą nawet dwumetrowego muru stojącego im na drodze. Muszą huknąć w ścianę, aby pojąć, że naprawdę nie da się dalej jechać. A potem szukają jeszcze dziury, tego luźnego kamienia w murze, przez który – być może – uda się przejść na drugą stronę. [5]

Do niewyjaśnionych okoliczności życia należy fakt, że czasem pociecha i zainteresowanie pojawiają się z zupełnie nieoczekiwanej strony. I pewne oddalenie od ludzi, którzy wszystko o kimś wiedzą i ciągle są w pobliżu, czasem dobrze robi, ponieważ wówczas człowiek uczy się patrzeć na sprawy z odrobinę większym dystansem. [6]

___
[1] Trixi von Bürlow, Niech w końcu coś się zdarzy, Warszawa 2015, s. 18.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 129.
[4] Tamże, s. 151.
[5] Tamże, s. 173.
[6] Tamże, s. 194.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo się liczy. Dziękuję :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...