Niech w końcu coś się zdarzy
(Ich wünsche mir, dass endlich mal was Schoenem
passiert)
tł. Aldona Zaniewska
Świat Książki 2014
s. 287
978-83-8031-434-4
Cena okł.: 14,99 zł
Wyzwania:
+ Przeczytam tyle,
ile mam wzrostu (+ 2 cm)
+ 52 książki
+ Z półki
Ocena: 6/10
~*~
Zabawna i inteligenta odpowiedź na „Jedz, módl się, kochaj”; opowieść o
kobiecie, która na półmetku życia musi na nowo odnaleźć jego sens.
Fritzi Berger, kobieta silna z konieczności, od roku nie ma męża. Ma za
to mnóstwo niespełnionych pragnień i wątpliwości, a także córeczkę, która co
wieczór przychodzi z pluszakiem do jej łóżka, kiepsko opłacaną pracę redaktorki
w wydawnictwie Best & Seller, za sobą piętnaście lat małżeństwa, a przed
sobą czterdzieste urodziny. Pewnego dnia przyjaciółka namawia ją, by pojechały
razem na kilka dni nad morze… Pomiędzy codziennym kieratem a chęcią, by jeszcze
raz poszukać szczęścia, rozwija się porywająca, czasem smutna, a czasem bardzo
zabawna i pełna niespodzianek, bardzo życiowa historia.
~*~
Po Niech w końcu coś się zdarzy sięgnęłam bardziej dlatego, ponieważ
zauroczyła mnie jej okładka niż sam opis (niestety, przyznaję się bez bicia, ja
także czasami ulegam czarowi szaty graficznej…). I niestety w tym przypadku
okazało się to trochę zwodnicze. Przyjrzyjcie się okładce i odpowiedzcie sobie
na pytanie – czego mogę spodziewać się po lekturze tej książki (oczywiście nie
czytając wcześniej jej opisu). Ja nastawiłam się na smutną obyczajówkę, która
dostarczy mi wielu wzruszeń, może nawet łez współczucia dla bohaterki, ale suma
summarum ze szczęśliwym zakończeniem. Czy rzeczywiście tytuł ten taki był? Po
części tak.
Trixi von Bürlow przedstawia w
niniejszej książce historię pewnej czterdziestolatki, której życie nie jest
takie, jakie chciała mieć. Jej małżeństwo rozpadło się po kilkunastu latach
cierpień, wyrzeczeń, krzyków i niezrozumień, lecz pozostawiło ono po sobie
cudowny owoc – dziecko, które dla Friederike (Fritzi) jest oczkiem w głowie.
Kiedy zbliżają się okrągłe urodziny Friederike, Johanna – jej przyjaciółka -
postanawia ją zabrać na weekend do Holandii, a konkretniej do Bergen. Wyjazd
ten staje się początkiem wydarzeń, które pokażą bohaterce, że powinna doceniać
to co ma, nie uganiać się za czymś, co nie jest jej pisane i poczekać na to, co
niesie ze sobą przyszłość.
No cóż, zacznę od tego, że nie
udało mi się wczuć w sytuację bohaterki, ani się z nią utożsamić (różnią nas
wszelkie możliwe rzeczy: przede wszystkim wiek, stan cywilny oraz doświadczenia
życiowe). Jednak z zaciekawieniem śledziłam jej losy, i… no cóż, jej decyzje
wywoływały we mnie różne reakcje. Jak dla mnie większość z tych decyzji były lekkomyślne
i samolubne, a wszystko po to, by czuć się szczęśliwa (spełniona?) jako
kobieta. Jako matka (muszę to podkreślić) była bardzo dobra i radziła sobie,
mimo kłopotów finansowych, całkiem nieźle, a dobro córki zawsze stawiała na
pierwszym miejscu. Przez to zaniedbywała samą siebie i swoje potrzeby (w tym
przypadku potrzeby bliskości). Trudno się zatem dziwić, że chciała poczuć się
piękna oraz pociągająca dla mężczyzn. Jeśli chodzi o tę lekkomyślność, to
przede wszystkim dotyczyła ona spraw majątkowych. Friederike to kobieta po tzw.
przejściach, lecz mimo tego lekko stąpa po ziemi oraz jest naiwna.
Przeciwieństwem jej jest Johanna – racjonalna i mocno stąpająca po ziemi, która
zawsze jest wtedy, kiedy potrzebuje jej Fritzi.
Z pewnością nie jest to lekka
historia, obfituje ona w różne, czasami trudne sytuacje, z którymi główna
bohaterka musi się zmierzyć. Od samego początku, z książki nie bije taka
pozytywna energia jak w przypadku ostatnio recenzowanej przeze mnie książki – Idealnie dobranych. Unoszą się nad nią smutek
oraz rozczarowanie życiem, i nawet gdy pojawiają się chwile radości, to te
uczucia nie znikają, a wręcz nasilają się. Jeśli mogę „zaspoilerować” to książka
kończy się dobrze, bo nadzieją, jednak autorka wyskoczyła ostatnim wątkiem
niespodziewanie i w sumie było ono mało oryginalne (jakby nie wiedziała jak tą
historię pozytywnie zakończyć), przez co stał się w porównaniu do
wcześniejszych wydarzeń mało prawdopodobny, wręcz nieprawdziwy. Dlatego też nie
pasuje mi on do całości, jednak zrozumiałam zabieg autorki dzięki posłowiu i
podziękowaniu, które zawsze czytam. To otworzyło mi oczy i inaczej spojrzałam
na Niech w końcu… Zrozumiałam też
dlaczego od tej książki bije smutek, jednocześnie (możliwe, że nieumyślnie)
Trixi von Bürlow pokazała w niej kawałek swojej zranionej duszy. Myślę, że
niepotrzebnie tak zakończyła tę historię tzw. happy endem, bo on do niej nie
pasuje. Ponadto sądzę, że lepiej byłoby pozostawić ją niedopowiedzianą, otwartą
i z trochę większą nadzieją.
Powiem szczerze, trudno mi
jednoznacznie ocenić jaka ta książka jest: dobra, zła, czy średnia, bo jest ona
przede wszystkim życiowa. A jak dobrze wiemy z doświadczenia składają się na
nie dobre i złe decyzje, które non stop podejmujemy. Czy skłania do refleksji? –
jak najbardziej. Czy kiedyś do niej powrócę? – trudno powiedzieć.
~*~
Strasznie łatwo jest być ponad to wszystko w ciągu dnia, ale nocą, mój
Boże, to już zupełnie co innego […]. [1]
Dziwne, że człowiek tak ciągnie wszystko ze sobą z dzieciństwa.
Wspomnienia ważne i nieważne, znaczące chwile i nic nie znaczące szczegóły,
jedne obok drugich – równoprawnie dzieliły ze sobą ekran życia. [2]
[…] wszystkie te wielkie uczucia, tęsknoty, smutki, w gruncie rzeczy
bez znaczenia, były ważne tylko dla nas. [3]
Każdy, kto kiedyś napisał jakiś tekst własną krwią wie, jak bardzo
boli, gdy ktoś inny, może nawet obcy, poprawia jego sformułowania, zdania albo
wręcz całe strony. Krytykować jest łatwo i dlatego w najgłębszym zakątku
swojego serca mam wielki szacunek dla autorów. [4]
Są ludzie, którzy wycofują się od razu przy pierwszej niewielkiej
przeszkodzie. I są ludzie, którzy nie widzą nawet dwumetrowego muru stojącego
im na drodze. Muszą huknąć w ścianę, aby pojąć, że naprawdę nie da się dalej
jechać. A potem szukają jeszcze dziury, tego luźnego kamienia w murze, przez
który – być może – uda się przejść na drugą stronę. [5]
Do niewyjaśnionych okoliczności życia należy fakt, że czasem pociecha i
zainteresowanie pojawiają się z zupełnie nieoczekiwanej strony. I pewne
oddalenie od ludzi, którzy wszystko o kimś wiedzą i ciągle są w pobliżu, czasem
dobrze robi, ponieważ wówczas człowiek uczy się patrzeć na sprawy z odrobinę
większym dystansem. [6]
___
[1] Trixi von Bürlow, Niech w końcu coś się zdarzy, Warszawa
2015, s. 18.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 129.
[4] Tamże, s. 151.
[5] Tamże, s. 173.
[6] Tamże, s. 194.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).