16 lutego 2018

Katarzyna Mak – „Dwadzieścia minut do szczęścia”

Katarzyna Mak
Dwadzieścia minut do szczęścia

Novae Res 2017
s. 189
978-83-8083-764-5
Cena: 24,00 zł

Ocena: 6/10

~*~

Romans jak z bajki

Michalina nie ma łatwego życia. Wychowana przez babcię, po jej śmierci boryka się z problemami finansowymi i własnym darem ściągania na siebie kłopotów. Impulsywna, a zarazem pozbawiona pewności siebie, wciąż zadręcza się pytaniem, czy u przyczyn jej wiecznego pecha leżą geny odziedziczone po rodzicach, o których babcia nigdy nie chciała z nią rozmawiać. Na szczęście przynajmniej jej studia przebiegają bez zakłóceń. Od upragnionego dyplomu dzieli dziewczynę już tylko praktyka w ekologicznym gospodarstwie rolnym. Nawet nie podejrzewa, że wyjazd na wieś przewróci cały jej świat do góry nogami.

~*~

„Romans jak z bajki” – takie widnieje hasło na okładce debiutanckiej książki Katarzyny Mak. To niewinne stwierdzenie obiecuje czytelnikom (szczególnie czytelniczkom) uroczą historię miłosną, w której główni bohaterowie – w tym przypadku Mikołaj i Michalina – będą musieli zawalczyć o swoje szczęście. Czy tej parze jest pisane zakończenie jak z bajki? Jakie przeszkody będą musieli pokonać na swojej drodze ku szczęściu? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce Dwadzieścia minut do szczęścia Katarzyny Mak.

Główną bohaterką tej historii i jednocześnie jej narratorką jest dwudziestokilkuletnia Michalina, studentka agrobiznesu, która by zakończyć naukę musi odbyć praktyki zawodowe i zdać egzamin potwierdzający jej kwalifikacje. Postanawia zgłosić się do oddalonego o kilka kilometrów od jej miejsca zamieszkania gospodarstwa agroturystycznego, które współpracuje z uczelnią i umożliwia odbycie tam stażu. Ku szczęściu Michaliny, jej zgłoszenie zostaje rozpatrzone pozytywnie i niedługo wyrusza… na rowerze i w różowym kasku w biedronki do gospodarstwa. Po drodze pełnej przygód dociera na miejsce, w którym czeka na nią „książę z bajki”. Tak właśnie zaczyna się ta bajkowa historia.

Według mnie Dwadzieścia minut do szczęścia Katarzyny Mak jest historią niedopowiedzianą i niedopracowaną, aczkolwiek z potencjałem. Na niecałych dwustu stronach dzieje się naprawdę sporo rzeczy i sprawiają one wrażenie wrzuconych do fabuły na siłę. Szczególnie widać to po homoseksualnym wątku, który mógł być bardziej zarysowany i rozwinięty. Podobnie ma się sprawa z byłą żoną głównego bohatera oraz traumatyczną przeszłością Michaliny. Wszystko, co autorka umieściła w swojej książce byłoby w porządku, gdyby poświęciła im odpowiednią ilość czasu i stron. Niestety, jak dla mnie, nie jest możliwe stworzenie takiej historii jaką chciała Katarzyna Mak na niecałych dwustu stronach. Mimo tego fabuła mocno mnie wciągnęła i trudno było mi się od niej oderwać. Szczerze powiedziawszy lektura jej zajęła mi jedno przedpołudnie. Dwadzieścia minut do szczęścia to historia dosłownie na jeden wieczór. Fabuła, jak wspomniałam wcześniej, mogła być bardziej dopracowana i trochę szkoda, że zabrakło jej elementów zaskoczenia. Tak naprawdę tylko jedna sytuacja mnie zaskoczyła, ale to też w połowie (mam tu na myśli pojawienie się wątku homoseksualnego). Jednak mimo tych wszystkich moich „ale” była to naprawdę przyjemna i lekka lektura, która przez swój letni klimat wywołała na mojej twarzy uśmiech. Autorka bardzo plastycznie stworzyła tę historię, aż zatęskniłam za wiosną, latem, słońcem, ciepełkiem, błękitnym niebem, soczystą zielenią traw, krzewów i drzew oraz… moją działką, dokąd w okresie letnim uciekam z miasta. Tak, klimat stworzony przez Katarzynę Mak jest niewątpliwie atutem Dwudziestu minut do szczęścia. Autorka świetnie sobie poradziła z kreacją tła. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o bohaterach, a szczególnie o jednym z nich…

W książce pojawia się wiele postaci, ale bezsprzecznie główne skrzypce grają Mikołaj i Michalina. Reszta jest delikatnie zarysowana, a szkoda, bo niektóre z nich mają niewykorzystany potencjał. Jeśli chodzi o Mikołaja to nie mam do niego zastrzeżeń. Jest typowym księciem z bajki, który bezlitośnie kradnie serca czytelniczek i zostawia je na przysłowiowym lodzie. Natomiast Michalina to postać, która wzbudziła we mnie najwięcej kontrowersji. Wszystko zaczyna się od pewnego incydentu, który miał miejsce w przeszłości i wpłynął na to, jak Michalina reaguje na konie. Jest on śmieszny, a wręcz żenujący i nie brzmi on zbyt poważnie. Myślę, że lepiej byłoby, gdyby np. koń kopnął ją lub poturbował, aniżeli ugryzł w… pupę. Szczerze powiedziawszy trudno mi sobie wyobrazić tę scenę, do tej pory zachodzę w głowę „jak on to zrobił”? Później oliwy do ognia dolewają inne „inteligentne” decyzje bohaterki jak np. kąpiel nago w jeziorze w trakcie okresu (no chyba, że jej okres trwa dwa dni, ale wcześniejsze opisy na to raczej nie wskazują) czy zabranie białych (!!!) trampek na praktyki do gospodarstwa (?!). Jeśli chodzi o te nieszczęsne buty to chyba miało być śmiesznie, a wyszło… jak wyszło. Michalina jest nierozgarniętą bohaterką, nie byłoby w tym nic złego, gdyby jej głupota nie waliła tak po oczach. Przez swoje zachowanie i podkreślanie na każdym kroku, że jest beznadziejna irytowało mnie i grało mi na nerwach. Najzwyczajniej w świecie zniechęciła mnie do siebie i do końca książki nie pozwoliła się polubić. Momentami miałam ochotę nią potrząsnąć, bo miała w swoim otoczeniu osoby, które ją wspierały i mogła liczyć na ich pomoc. Oprócz tego bohaterka jest beznadziejnie naiwna i aż żal było na nią patrzeć. Mimo tych wszystkich wad, które wymieniłam Michalina jest postacią bardziej naturalną i żywą niż Mikołaj. Powód? Otóż dlatego, że nie jest idealna i swoim zachowaniem wywołuje wachlarz różnorodnych emocji. Mikołaj tylko (a może powinnam napisać „aż”) powoduje, że krew szybciej zaczyna płynąć żyłach. Ale szczerze powiedziawszy takie osobowości jak Michalina mocno mi grają na nerwach i nie pałam do nich sympatią.

Debiut Katarzyny Mak był jak dla mnie średni. Ni doby, ni zły. Historia mnie wciągnęła, ale autorka nie stworzyła niczego nowego. Mamy tutaj jeden z popularnych schematów: on bogaty, a ona biedna, który niczym szczególnym się nie wyróżnił. Takich opowieści miłosnych jest wiele i myślę, że Dwadzieścia minut do szczęścia niestety zniknie wśród innych tytułów. Poza tym postawa bohaterki też zbytnio pozytywnie nie wpłynęła na moją ocenę tej historii, jednak ten klimat, o którym pisałam wcześniej, trochę rekompensuje braki i niedociągnięcia debiutu. Zatem jeśli szukacie lekkiej, ciepłej, wciągającej i niezobowiązującej lektury z fantastycznie zarysowanym tłem to ta książka będzie dobrym wyborem.

~*~

Za możliwość lektury dziękuję ślicznie wydawnictwu Novae Res


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo się liczy. Dziękuję :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...