11 listopada 2018

Sylwia Bachleda – „Pocałunek cesarza”

Sylwia Bachleda
Pocałunek cesarza

Novae Res 2018
s. 438
978-83-8083-918-2
Cena: 38,00 zł

Ocena: 2/10

~*~

Jeśli pewnego dnia zaufasz komuś za bardzo, razem ze wspomnieniami możesz stracić część siebie.

Dziewiętnastowieczna Francja to idealne miejsce na historię miłosną o kopciuszku, który spotkał swojego księcia… Jednak w tej bajce nie wszystko okaże się tak piękne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Oto młoda Charlotte, która olśniewa swoją urodą wszystkich dookoła, oczekuje powrotu swojego narzeczonego. Niestety, Victor wkrótce zdecyduje o opuszczeniu Charlotte na zawsze, a złamane serce dziewczyny będzie się domagać pociechy… Czy znajdzie się ktoś, komu będzie mogła zaufać? Co wydarzy się na francuskim dworze, kiedy piękna Charlotte zagości w murach Wersalu? I jaką rolę w tych wszystkich wydarzeniach odegra dumny cesarz Francji?

~*~

Pocałunek cesarza to debiut literacki Sylwii Bachledy, który zwrócił moją uwagę nie tylko niezwykle uroczą i tajemniczą okładką, ale przede wszystkim intrygującym opisem, obiecującym przyjemną, bardzo emocjonalną oraz klimatyczną powieść prosto z XIX-wiecznej Francji. Ja, jako fanka książek z historią w tle i romansów aż zacierałam ręce z niecierpliwości, by ją poznać, a sam fakt, że Pocałunek cesarza liczy sobie trochę więcej stron niż przeciętne powieści, dodawała mi trudnej do opisania radości (że trochę czasu z nią spędzę). Niestety Pocałunek cesarza strasznie mnie rozczarował, a ponadto ból potęgował… niewykorzystany potencjał, który aż bije po oczach. Zatem co jest nie tak z tak dobrze zapowiadającą się historią?

Zacznę od tła powieści, bo jest ono (a raczej powinno być) nie tylko kluczowym jej elementem, ale przede wszystkim ma stanowić bazę, na której rozgrywają się wydarzenia zawarte w książce. Dla przypomnienia, akcja Pocałunku cesarza rozgrywa się w XIX-wiecznej Francji, w czasach, kiedy to obowiązywały pewne normy zachowań, w tym tak zwana etykieta. Zatem panna z dobrego domu posiadała jako-taką wiedzę o świecie, umiała pisać i czytać, uczyła się różnych języków, malarstwa, muzyki i… etykiety: jednym słowem młodą dziewczynę przygotowywano do roli żony, matki i pani domu. Niestety, Charlotte, główna bohaterka powieści zachowuje się jak współczesna dziewczyna, która zupełnie nie wie jak ma się zachowywać w towarzystwie (chociaż pochodzi z majętnego domu) oraz nie ma podstawowej wiedzy m. in. na temat ubioru, np. powinna wiedzieć, jakie kamienie używane są w jubilerstwie. Jeśli autor bądź autorka decyduje się osadzić swoją historię w przeszłości i nie jest to fantastyka (w której więcej rzeczy uchodzi na sucho) to powinien (lub powinna) zrobić tak zwany research, przynajmniej zorientować się w podstawowych faktach o danej epoce (głównie powinno zwrócić się uwagę na strój oraz panującą wówczas etykietę). Poza tym, w przeszłości, dbano o dobre imię dziewczyny, to znaczy nie pozostawiano jej sam na sam z obcym mężczyzną, który mógłby przyczynić się do zniszczenia jej reputacji, będącej istotnym elementem przy zamążpójściu. Zatem zwracano szczególną uwagę na to gdzie i z kim spotyka się młoda dziewczyna, a przyzwoitka, czy guwernantka bardzo często stała na straży, że tak powiem jej cnoty. A tutaj autorka jakby zupełnie o tym zapomniała, że życie było wówczas zupełnie inne od tego, jakie aktualnie wiedziemy. Pod tym względem powieść jest ewidentnie niedopracowana, poza tym historii brakuje klimatu ówczesnej Francji, chociaż Sylwia Bachleda starała się go stworzyć, ale niestety z miernym skutkiem. Przez te wszystkie niedociągnięcia przestałam traktować tę powieść poważnie, ponieważ poczułam się oszukana…

Dalej: w powieści znajduje się fragment z najsłynniejszego dramatu Wiliama Shakespeare’a, to znaczy z Romea i Julii. Jeśli w powieści przywołuje się fragment obcego dzieła to należy zrobić odpowiedni przypis, skąd zaczerpnięto dany cytat (czyli innymi słowy źródło). Nie dość, że wygląda to ładnie i profesjonalnie, to jest to w pewnym sensie szacunek do osoby (lub instytucji), która je wydała.

Kolejna rzecz, która kuleje to język. Niezwykle przykro mi to pisać, ale jest on tragiczny. Równoważniki zdania jako „przyspieszacze” akcji, niefortunne porównania („Serce biło mi jak oszalałe, na czole miałam rosę potu” [1]), niedoprecyzowania… Gdyby nie było mi szkoda włosów, to z pewnością garściami rwałabym je z głowy. Lektura Pocałunku cesarza była po prostu straszna. Modliłam się o to, bym wytrwała do jej końca i nie posłała książki przez balkon (na którym dosyć często ją czytałam). Oliwy do ognia dolewali również bohaterowie, a przede wszystkim wspomniana już przeze mnie Charlotte. To, jak się zachowywała, wywoływało we mnie ciarki przerażenia i zażenowania. Non stop zastanawiałam się, czy można być aż tak tępym i głupim (niestety chyba można). Strasznie irytowało mnie jej niezdecydowanie i nie mogłam patrzeć na ten czworokąt, jaki międzyczasie się wytworzył (Charlotte, Victor, Franciszek i… Aleksander). Jeśli miałabym coś pochwalić, to czarny charakter cesarza, ale również nie odstępował na krok od Charlotte w… irytowaniu mnie. Teraz jak siedzę i zastanawiam się, która z postaci najmniej mnie uwierała to stwierdzam, że był to Franciszek. Na swój sposób polubiłam go, nawet chwilowo zapałałam sympatią do Victora, ale szybko się ona ulotniła. Poza tym, jak dla mnie, postacie męskie są przeidealizowane, tak samo jak główna bohaterka.

W książkach zawsze staram się znaleźć coś dobrego, jednak w tym przypadku naprawdę trudno mi wydobyć coś wartego uwagi. W Pocałunku cesarza autorka postawiła na wywołaniu emocje, jednak pojawiają się te… niezbyt pożądane. Książki powinny dostarczać radości i przyjemności, fajnie by było, jakby niosły ze sobą jakieś wartości, a nawet wiedzę, ale nie jest to konieczne. Wystarczy, by po prostu sprawiała ona radość i przynosiła ze sobą… pozytywne emocje, takie jak niecierpliwość, uniesienie czy zachwyt… Dla mnie Pocałunek cesarza okazał się bardzo słabą lekturą, zamiast tej radości, o której pisałam chwilę temu, dostałam sporo negatywnych i niepożądanych uczuć. Ta książka była kiepska, a najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ma ona potencjał. Gdyby autorka bardziej się przyłożyła do tej powieści to wyszłaby z tego naprawdę ciekawa oraz mroczna historia! A zamiast tego mamy długie, przekoloryzowane opowiadanie napisane ręką licealistki. Trudno nie dostrzec starań autorki, ale same chęci czasami nie wystarczają. Lektura tego tytułu była dla mnie małym piekiełkiem, przez które chciałam jak najszybciej przejść. Do samego końca wierzyłam w tę historię i niestety się przeliczyłam… Tutaj autorka ewidentnie postanowiła zaszokować czytelnika i porwać go w wir różnych, czasami dramatycznych zdarzeń. Mnie niestety nie porwała ani nie zszokowała w sposób, jaki planowała. Moim zdaniem bardziej powinna ona zadbać o merytoryczną stronę historii:

- Jestem w ciąży.
[…] Dla potwierdzenia pobiorę jeszcze krew. [2]

Czy w XIX wieku pobierano krew do badań w celu potwierdzenia ciąży? Jeśli tak, to ja o tym nic nie wiem…

Pocałunek cesarza to niestety kiepska książka z niewykorzystanym potencjałem. Jak dla mnie cała nadaje się do konkretnej poprawki. Kuleje w niej nie tylko zarys tła, ale przede wszystkim język. Bohaterom również przydałoby się podszlifowanie, a relacje pomiędzy nimi są mocno naciągane. Pocałunek cesarza to pierwsza część historii o Charlotte i jej skomplikowanym życiu uczuciowym, jednak nie zamierzam sięgać po jej kontynuację. Szkoda mojego czasu na takie „potworki”, a poza tym nie chcę być ponownie rozczarowana.

~*~

Za możliwość lektury dziękuję ślicznie Wydawnictwu Novae Res

___
[1] Sylwia Bachleda, Pocałunek cesarza, Gdynia 2018, s. 79.
[2] Tamże, s. 426.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo się liczy. Dziękuję :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...