Jenny Colgan
Spotkajmy się w kawiarni
(Meet me at the cupcake café)
tł. Iwona Sumera
Wydawnictwo
Literackie 2013
s. 493
978-83-08-05161-0
Cena: 38,00 zł
Wyzwania:
+ Przeczytam tyle,
ile mam wzrostu
+ 52 książki
+ Z półki
Ocena: 6/10
~*~
Issy ma (już?) 31 lat, chłopaka, który nie traktuje jej do końca serio (i w dodatku jest jej szefem), schorowanego dziadka, którym się opiekuje, i kilka pragnień, o których rzadko mówi. Aha, i właśnie wyrzucają ją z pracy. Chwileczkę! Czy to ma być jakaś przygnębiająca historia?...
Nie, Spotkajmy się w kawiarni to
zabawna, mądra i krzepiąca opowieść o spełnionych marzeniach:
…aby odejść z korporacji (nawet jeśli to oni ciebie wyrzucają) i zająć
się tym, co się naprawdę lubi
…aby z własnej pasji (w przypadku Issy jest to pieczenie
najcudowniejszych pod słońcem babeczek) uczynić źródło utrzymania przynoszące…
hm, niemałe zyski
…aby odnieść sukces
…aby najbliżsi patrzyli na ciebie z dumą
…aby spotkać odpowiedzialnego i dojrzałego mężczyznę i zakochać się z wzajemnością
…i aby ten głupek, twój były chłopak, otworzył ze zdziwienia usta i
musiał przyznać, że UDAŁO CI SIĘ!
~*~
Wbrew pozorom hobby jest
niezwykle potrzebne człowiekowi. Nie tylko nadaje naszemu życiu sens
(przynajmniej w jakimś stopniu), ale sprawia, że nie odbijamy się z nudów w
domu od ściany do ściany. Pozwala ono nam się rozwijać oraz odpocząć od pracy.
Daje nam również wytchnienie od problemów dnia codziennego, a czasami może się
ono okazać ratunkiem w kryzysowej sytuacji i rozwiązaniem na trapiące nas
zmartwienia. Podobnie stało się w przypadku Issy, głównej bohaterki Spotkajmy się w kawiarni, która ze
swojego hobby zrobiła sposób na zarabianie pieniędzy i … życie.
Trzydziestojednoletnią Issy
poznajemy w momencie, w którym każdy normalny człowiek już by się załamał, bo:
nie tylko straciła (z pozoru) stabilną pracę, ale także zauroczyła się w
mężczyźnie, który zupełnie do niej nie pasje, i co warto podkreślić, nie
zamierza zrobić kolejnego kroku do przodu w ich „związku”. Na szczęście, w tym
całym nieszczęściu Issy może liczyć na przebojową przyjaciółkę Helenę oraz (o
dziwo!) przypadkowo spotkanych ludziach, którzy z czasem w jej sercu zaczną
zajmować coraz więcej miejsca.
Jenny Colgan stworzyła ciepłą,
przyjemną, pouczającą i pozytywną historię nie tylko o hobby, jakim jest
gotowanie (które również dla samej autorki jest ważne), ale o związkach
międzyludzkich, o przyjaźni, która daje tzw. kopa, kiedy przestaje się wierzyć
w siebie, o przypadkach, które nie istnieją… Ale Spotkajmy się… to przede wszystkim książka o pasji, która może stać
się sposobem na życie, jeśli włoży się w nią odpowiednio dużo pracy, serca i
cierpliwości. Tą historią autorka chce nam przekazać, że warto ryzykować i nie
poddawać się, gdy pojawiają się na naszej drodze przeszkody.
W książce, obok fabuły, autorka
umieściła kilka przepisów na babeczki (na pewno będę je testować w długie
jesienne i zimowe wieczory, kiedy zamknę już sezon działkowy). Po pierwszym
zapoznaniu się z nimi nie wydają się trudne, lecz zanim przystąpię do pieczenia
będę musiała dowiedzieć się co to za mąka „samorosnąca” (nawet moja babcia nie
wie co to za magia!). Samo czytanie przepisów sprawiało, że ślinka zaczynała mi
lecieć, a już zupełnie moje ślinianki wariowały, kiedy główna bohaterka je
przyrządzała i rozdawała/sprzedawała (do tej pory chodzą za mną babeczki
cytrynowe…). Autorka tymi opisami prawie mnie torturowała, bo gdybym nie miała
pod ręką „czegoś na ząb”, to chyba bym zwariowała. Sama fabuła jest (niestety)
przewidywalna – w końcu to książka obyczajowa, lecz byłoby miło, gdyby mnie
czymś zaskoczyła. Ale suma sumarum jakoś ta przewidywalność wcale mi nie
przeszkadzała. Za to irytowała mnie główna bohaterka – Issy, a konkretnie to,
jak dawała się wykorzystywać (bo tego nie można inaczej nazwać) Graeme’owi. Nie
raz miałam ochotę trzepnąć ją w głowę by się opamiętała (w tej kwestii z
pewnością dogadałabym się z Heleną). Z kolei Austin (bankowiec, który umożliwił
bohaterce stworzenie cukierni „Słodki Zakątek”) to urocza i pocieszna postać,
lecz niestety nie jest to typ mężczyzny, który kradnie serca czytelniczek.
Helena to kobieta z jajami, i wydaje mi się, że każdemu przydałaby się taka osoba
jako „twój rozum zastępczy w innym ciele, który uaktywnia się, kiedy twój
własny zaczyna wariować” – i to ją polubiłam najmocniej ze wszystkich postaci z
Spotkajmy się… Każdy bohater tej
historii się zmienia – ewoluuje – pokazują oni swoje inne twarze, co nie tylko
urozmaica lekturę, ale także nadaje jej głębi. Coś takiego spotykamy w naszym
codziennym życiu – kiedy poznajemy ludzi widzimy ich tylko z jednej strony,
lecz gdy zaczynamy z nimi obcować na co dzień, to odkrywamy, że to jedna z ich
miliona twarzy, a nasze początkowe oceny zupełnie do nich nie pasują.
Podsumowując: Spotkajmy się… czytało mi się przyjemnie
i szybko, niestety jest to książka na raz, to znaczy taka, po którą się raczej
drugi raz nie sięgnie (no chyba że po przepisy na babeczki), ale z
przyjemnością od czasu do czasu będzie się o niej wspominać. Ot, lekka i
niezobowiązująca lektura, przy której można się zrelaksować. I KONIECZNIE trzeba
się przy niej zaopatrzyć w „coś na ząb”, bo w trakcie czytania żołądek budzi
się do życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).