Johanna Bodor
Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem
(Nem baj, majd
megértem)
tł. Irena Makarewicz
Świat Książki 2016
s. 293
978-83-8031-054-4
Cena: 32,90 zł
Wyzwania:
+ Przeczytam tyle,
ile mam wzrostu (+ 1,5 cm)
+ 52 książki
Ocena: 7/10
~*~
Ile trzeba, ile można, a ile żadną miarą nie wolno poświęcić w imię
wyższego celu?
Johanna Bodor miała szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkała w Bukareszcie,
gdzie jej rodzice prowadzili otwarty dom, miejsce spotkań inteligencji
węgierskiej, niemieckiej i rumuńskiej, a zarazem ważny punkt kontaktowy dla
Węgrów rozdzielonych po wojnie granicą. Ale wszyscy żyli w Rumunii dyktatora
Ceauşescu. Tam ludzie znikali nagle bez śladu, a najmniejsza krytyka
społeczeństwa socjalistycznego mogła pogrążyć każdego – i to wraz z rodziną,
przyjaciółmi i znajomymi. Nikomu nie można było ufać, podsłuchy zakładano
wszędzie – w miejscach pracy i w prywatnych mieszkaniach.
Po wyjeździe rodziców i brata na Węgry osiemnastoletnia Johanna została w Bukareszcie, kończyła szkołę baletową. W najważniejszym i najtrudniejszym okresie życia musiała poradzić sobie sama. Nie było przy niej najbliższych, gdy rozpoczęła walkę na śmierć i życie, walkę o wyjazd z kraju, który był więzieniem.
Czy w imię lepszej przyszłości rodzice mogą poświęcić własne dziecko? Czy od kogokolwiek można domagać się heroizmu? Ile jesteśmy winni tym, którym zawdzięczamy życie? Ile kosztuje dotrzymanie słowa? Ile trzeba, ile można, a ile żadną miarą nie wolno poświęcić z samego siebie w imię wyższego celu?
~*~
Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem to kolejna książka, którą trudno było
mi zrecenzować. Nie wynikało to z faktu, że opisana przez autorkę historia jest
zła, nieudana czy też nudna. Jest ona czymś więcej – wspomnieniami osoby,
której przyszło żyć w ciężkich czasach; pamiętnikiem, którego spisanie musiało
być wyzwaniem, ponieważ Johanna powróciła do przeszłości, gdzie obok radosnych
chwil były też i takie, o których pewnie chciałaby zapomnieć. W Nie szkodzi… autorka opisała fragment
swojego życia, to znaczy swoje dzieciństwo oraz pierwsze lata dorosłości, które
przez sytuację polityczną w Rumunii nie były łatwymi. Trochę trudno jest pisać
opinię na temat czyjś wspomnień, bo nie są to wymyślone przez autora zdarzenia
i bohaterowie, lecz prawdziwe fakty oraz prawdziwi ludzie. Można tylko opisać
sposób, w jaki został napisany ten tekst, co postaram się zrobić w niniejszej recenzji.
Bohaterką, jak również i
narratorką jest sama autorka – Johanna Bodor, która odsłania nam siebie, a
konkretniej swoją przeszłość. Porusza w niej kilka tematów, przede wszystkim rodziny,
która była dla niej wszystkim, o rodzicach kochających swoje dziecko i chcących
dla niego jak najlepiej, o problemach dnia codziennego, o pasji, to znaczy balecie
– niezwykle bolesnej i wymagającej pasji, dzięki której bohaterka rozwijała
skrzydła i pozwalała zapomnieć oraz uwolnić się od mało przyjaznej
rzeczywistości, o przyjaźni, o ludziach wpływających na życie w różny sposób, o
miłości, która nie zawsze przenosi góry, o strachu, sile oraz determinacji w
dążeniu do celu.
Johanna Bodor jak napisałam
wcześniej dorastała w, jakby to ładnie ująć, w skomplikowanej rzeczywistości, w
kraju, gdzie władzę sprawował Ceauşescu – najpierw jako Sekretarz Generalny
Rumuńskiej Partii Komunistycznej, a później jako prezydent Rumunii. Krótko
mówiąc było podobnie (albo nawet gorzej) jak po II wojnie światowej w Polsce –
były problemy ze zdobyciem/dostaniem jedzenia, wyłączano prąd, ogrzewanie, gaz,
nagminne były prześladowania za posiadanie odmiennego zdania niż władza…
Historia Johanny mnie wciągnęła, zaciekawiła i jednocześnie uświadomiła mi, że
każdy z nas jest chodzącą historią – ciekawą, pouczającą opowieścią, która
przedstawiona w odpowiedni sposób może uchronić nas przed popełnieniem cudzych
błędów. Nie uchronimy się przed wszystkimi, ale przynajmniej przed częścią z
nich.
Książka ta uświadomiła mi coś
jeszcze: trochę smutną prawdę – bardzo mało wiem o świecie, a konkretnie o
historii innych krajów. Nie szkodzi… poniekąd
zmusiło mnie do zrobienia „research’u”, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia
kim jest ów Ceauşescu, a autorka nie zawarła w tekście chociażby króciutkiej
wzmianki o tym panu. Jak dla mnie mogła to zrobić przez wzgląd na czytelników –
szczególnie tych zagranicznych, którzy pewnie jak ja mają pustkę w głowie jeśli
chodzi o historię i sytuację polityczną – w tym przypadku – w Rumunii. Tym
bardziej że nie wszyscy mają możliwość od razu sprawdzić w Internecie kto to
był, a taka mała wzmianka na pewno zaspokoiłaby rozbudzoną ciekawość
czytelnika.
Była to jedna z trudniejszych
historii jakie miałam okazję ostatnio czytać – może też po części
ambitniejszych – nie tylko przez wzgląd na opisane w niej wydarzenia oraz sytuację
polityczną, ale też na język – cudownie wymagający. W książce przeważają opisy,
które mogą męczyć czytelników – nie wszyscy lubią długie opisy. Nie szkodzi… przypomina raczej
subiektywne sprawozdanie, poza tym wymaga ona skupienia i chwili ciszy, by
mogła działać na świadomość czytelnika. To jedna z historii, o której trudno
będzie zapomnieć.
Mam wrażenie, że autorka
napisała, a raczej spisała swoje wspomnienia nie bez powodu. I jeszcze ten
tytuł – Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem.
Zastanawiam się do kogo Johanna Bodor kieruje te słowa… Do rodziców czy do
świata? Mogę tylko przypuszczać. A książkę naprawdę polecam.
~*~
Za możliwość lektury
dziękuję ślicznie wydawnictwu Świat Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).