30 czerwca 2016

BODOR Johanna - "Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem"

Johanna Bodor
Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem
(Nem baj, majd megértem)

tł. Irena Makarewicz

Świat Książki 2016
s. 293
978-83-8031-054-4
Cena: 32,90 zł

Wyzwania:
+ Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 1,5 cm)
+ 52 książki

Ocena: 7/10

~*~

Ile trzeba, ile można, a ile żadną miarą nie wolno poświęcić w imię wyższego celu?

Johanna Bodor miała szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkała w Bukareszcie, gdzie jej rodzice prowadzili otwarty dom, miejsce spotkań inteligencji węgierskiej, niemieckiej i rumuńskiej, a zarazem ważny punkt kontaktowy dla Węgrów rozdzielonych po wojnie granicą. Ale wszyscy żyli w Rumunii dyktatora Ceauşescu. Tam ludzie znikali nagle bez śladu, a najmniejsza krytyka społeczeństwa socjalistycznego mogła pogrążyć każdego – i to wraz z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Nikomu nie można było ufać, podsłuchy zakładano wszędzie – w miejscach pracy i w prywatnych mieszkaniach.

Po wyjeździe rodziców i brata na Węgry osiemnastoletnia Johanna została w Bukareszcie, kończyła szkołę baletową. W najważniejszym i najtrudniejszym okresie życia musiała poradzić sobie sama. Nie było przy niej najbliższych, gdy rozpoczęła walkę na śmierć i życie, walkę o wyjazd z kraju, który był więzieniem.

Czy w imię lepszej przyszłości rodzice mogą poświęcić własne dziecko? Czy od kogokolwiek można domagać się heroizmu? Ile jesteśmy winni tym, którym zawdzięczamy życie? Ile kosztuje dotrzymanie słowa? Ile trzeba, ile można, a ile żadną miarą nie wolno poświęcić z samego siebie w imię wyższego celu? 


~*~

Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem to kolejna książka, którą trudno było mi zrecenzować. Nie wynikało to z faktu, że opisana przez autorkę historia jest zła, nieudana czy też nudna. Jest ona czymś więcej – wspomnieniami osoby, której przyszło żyć w ciężkich czasach; pamiętnikiem, którego spisanie musiało być wyzwaniem, ponieważ Johanna powróciła do przeszłości, gdzie obok radosnych chwil były też i takie, o których pewnie chciałaby zapomnieć. W Nie szkodzi… autorka opisała fragment swojego życia, to znaczy swoje dzieciństwo oraz pierwsze lata dorosłości, które przez sytuację polityczną w Rumunii nie były łatwymi. Trochę trudno jest pisać opinię na temat czyjś wspomnień, bo nie są to wymyślone przez autora zdarzenia i bohaterowie, lecz prawdziwe fakty oraz prawdziwi ludzie. Można tylko opisać sposób, w jaki został napisany ten tekst, co postaram się zrobić w niniejszej recenzji.  

Bohaterką, jak również i narratorką jest sama autorka – Johanna Bodor, która odsłania nam siebie, a konkretniej swoją przeszłość. Porusza w niej kilka tematów, przede wszystkim rodziny, która była dla niej wszystkim, o rodzicach kochających swoje dziecko i chcących dla niego jak najlepiej, o problemach dnia codziennego, o pasji, to znaczy balecie – niezwykle bolesnej i wymagającej pasji, dzięki której bohaterka rozwijała skrzydła i pozwalała zapomnieć oraz uwolnić się od mało przyjaznej rzeczywistości, o przyjaźni, o ludziach wpływających na życie w różny sposób, o miłości, która nie zawsze przenosi góry, o strachu, sile oraz determinacji w dążeniu do celu.

Johanna Bodor jak napisałam wcześniej dorastała w, jakby to ładnie ująć, w skomplikowanej rzeczywistości, w kraju, gdzie władzę sprawował Ceauşescu – najpierw jako Sekretarz Generalny Rumuńskiej Partii Komunistycznej, a później jako prezydent Rumunii. Krótko mówiąc było podobnie (albo nawet gorzej) jak po II wojnie światowej w Polsce – były problemy ze zdobyciem/dostaniem jedzenia, wyłączano prąd, ogrzewanie, gaz, nagminne były prześladowania za posiadanie odmiennego zdania niż władza… Historia Johanny mnie wciągnęła, zaciekawiła i jednocześnie uświadomiła mi, że każdy z nas jest chodzącą historią – ciekawą, pouczającą opowieścią, która przedstawiona w odpowiedni sposób może uchronić nas przed popełnieniem cudzych błędów. Nie uchronimy się przed wszystkimi, ale przynajmniej przed częścią z nich.

Książka ta uświadomiła mi coś jeszcze: trochę smutną prawdę – bardzo mało wiem o świecie, a konkretnie o historii innych krajów. Nie szkodzi… poniekąd zmusiło mnie do zrobienia „research’u”, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia kim jest ów Ceauşescu, a autorka nie zawarła w tekście chociażby króciutkiej wzmianki o tym panu. Jak dla mnie mogła to zrobić przez wzgląd na czytelników – szczególnie tych zagranicznych, którzy pewnie jak ja mają pustkę w głowie jeśli chodzi o historię i sytuację polityczną – w tym przypadku – w Rumunii. Tym bardziej że nie wszyscy mają możliwość od razu sprawdzić w Internecie kto to był, a taka mała wzmianka na pewno zaspokoiłaby rozbudzoną ciekawość czytelnika.

Była to jedna z trudniejszych historii jakie miałam okazję ostatnio czytać – może też po części ambitniejszych – nie tylko przez wzgląd na opisane w niej wydarzenia oraz sytuację polityczną, ale też na język – cudownie wymagający. W książce przeważają opisy, które mogą męczyć czytelników – nie wszyscy lubią długie opisy. Nie szkodzi… przypomina raczej subiektywne sprawozdanie, poza tym wymaga ona skupienia i chwili ciszy, by mogła działać na świadomość czytelnika. To jedna z historii, o której trudno będzie zapomnieć.

Mam wrażenie, że autorka napisała, a raczej spisała swoje wspomnienia nie bez powodu. I jeszcze ten tytuł – Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem. Zastanawiam się do kogo Johanna Bodor kieruje te słowa… Do rodziców czy do świata? Mogę tylko przypuszczać. A książkę naprawdę polecam.

~*~


Za możliwość lektury dziękuję ślicznie wydawnictwu Świat Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo się liczy. Dziękuję :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...