7 października 2018

[#77] Podsumowanie 09/2018 + Wyprawa do Anglii


Witajcie kochani!

Czy tylko mi tak szybko przeleciał ten wrzesień? Halo, wrześniu, dlaczego tak szybko zniknąłeś z kalendarza? Wracaj!!!

Dzisiejsze podsumowanie jest niezwykle długie, więc zanim zabierzecie się za czytanie (i oglądanie) to zaparzcie sobie herbaty i naszykujcie przekąski. Zaczynam!

Dla większości ludzi wrzesień kojarzy się przede wszystkim z początkiem roku szkolnego, a dla studentów jest on ostatnim dzwonkiem na zaliczenie minionego roku akademickiego. Jeśli chodzi o mnie, odkąd zaczęłam pracować, wrzesień kojarzy mi się z… urlopem! Zawsze w tym czasie staram się brać wolne, ponieważ jest to dla mnie idealny moment za łapanie oddechu przed nadchodzącą zimą. W tym roku podzieliłam go na dwie części: pierwszą przesiedziałam na działce, a drugą… spędziłam poza granicami kraju. Tak! Wybrałam się w pierwszą samotną podróż do Anglii, a konkretniej do Bath, gdzie aktualnie przebywa moja przyjaciółka T. Jak było? Bajecznie, szczerze powiedziawszy lepszej pogody nie mogłam sobie wymarzyć. W prawdzie rano pizgało złem, ale później robiło się bardzo przyjemnie, słońce non stop świeciło, z wyjątkiem piątku do południa.

Pierwszy raz leciałam samolotem i było to niesamowite, nie do opisania uczucie! Podczas wzbijania się w niebo czułam, jak endorfiny uwalniają się w moim ciele, a z ust nie mógł mi zejść uśmiech i jeszcze długo miałam go po lądowaniu. Siedziałam bite 40 minut nosem w oknie od startu samolotu, nie mogłam napatrzeć się na widoki z góry. Tutaj macie kilka migawek z lotu:



Pierwsze zdjęcie to jakiś czas po starcie z Modlina, w Polsce było wówczas trochę chmur, a drugie to już Anglia, jeśli nie Bristol to jego okolice. Z lotniska odebrała mnie T i razem pojechałyśmy do Bath, które było miejscem docelowym. Tam zatrzymałam się w Lynwood House, bardzo spokojnym i miłym miejscu, oddalonym od centrum miasta ok. 10-cio minutowym spacerkiem. Pierwszego dnia taki przywitał mnie widok z okna pokoju:


Na ten dzień (czyli na środę – 26.09) miałyśmy zaplanowane zwiedzanie Lacock, w tym Lacock Abbey, gdzie kręcono m. in. pierwszą część Harry’ego Pottera. Miasteczko jak i rezydencja zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ta architektura! W Lacock Abbey aktualnie znajduje się Fox Talbot Museum, gdzie mieszkał pionier fotografii brytyjskiej William Henry Fox Talbot. Pierwotnie znajdował się tam żeński klasztor, założony w I poł. XIII wieku, następie, w czasach Tudorów zaadoptowano go na budynek mieszkalny. Lacock Abbey to nie tylko piękna zabudowa i otoczenie. To przede wszystkim bogata historia, którą skrywają te stare mury. Jeśli ktoś z Was kiedyś będzie miał możliwość tam zajrzeć, to jak najbardziej zachęcam do skorzystania z okazji. Przeniesiecie się tam w czasie!






Nie mogło zabraknąć słynnej sali z kotłem w roli głównej! Szkoda, że nie mogłam tam być, kiedy trwały zdjęcia do Harry’ego Pottera. Musiało to być niesamowite przeżycie…


Selfik z T musiał być! :D



Mini biblioteczka robiła wrażenie…




W Lacock Abbey przybłąkał się do nas ten oto słodki koteczek. ♥ Tak w wieeeelkim skrócie minął nam dzień pierwszy. Drugiego dnia zwiedzałyśmy Bath i jego okolice.



Te dwa widoczki to z mojej drogi do centrum. Rzeka, którą widać na zdjęciach to River Avon.




To wyżej to Bath Abbey, z tego co wiem znajduje się w nim opactwo, aktualnie budynek w rusztowaniach.







Trudno mi było przejść obojętnie obok sklepów z pamiątkami. Mieli tam najróżniejsze cudna, jednak najbardziej rozbawiły mnie figurki Królowej Elżbiety i… Trumpa z Kim Dzong Unem, które machały rękoma i kiwały głowami. Oczywiście wśród tych wszystkich magnesów na turystów za miliony monet nie mogło zabraknąć gadżetów związanych z Harry’m Potterem. Szczerze, o dziwo, nie kusiło mnie by je wszystkie mieć. Z Anglii przywiozłam tylko cztery pary skarpetek ze słynnego Primarku oraz pięknie mieniącą się w słońcu torbę z wizerunkiem Hogwartu od T ♥.


Naszym pierwszym przystankiem było Sham Castle, skąd można było podziwiać panoramę Bath (tak w ogóle to na górze znajduje się pole golfowe, gdzie ludzie przyjeżdżają pograć). Widok zapierał dech w piersiach. Dojście tam było nie lada wyczynem, bowiem trzeba było się wdrapać na samą górę. Warto było się jednak trochę namęczyć, by TO zobaczyć.



Kiedy wszystko idzie pod górę, pomyśl o widoku ze szczytu.

Po zdobyciu Sham Castle udałyśmy się do The Jane Austen Centre, dla miłośników twórczości tejże autorki jest to obowiązkowy przystanek w Bath.




Następnie T zabrała mnie do niesamowitego, niezwykle zielonego, cichego i klimatycznego miejsca, trochę oddalonego od Bath, a mianowicie do Prior Park, gdzie na moment przysiadłyśmy i łapałyśmy oddechy. TO miejsce robi wrażenie, jest tak taki niesamowity spokój…




Na spacerze trafiłyśmy na stadko łabędzi, które wpitalały trawę. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak one mlaskały! Ubawiłam się do łez, nawet strzeliłam sobie z nimi selfika, ale nie jest to zdjęcie na pokaz, muszą Wam wystarczyć ta fotka. ;)


W oddali widać Prior Park College, ci to mają widoki…)


Po Prior Park byłyśmy umówione na Afternoon Tea w Bailbrook House. Podano nam tam w iście królewskim stylu po kieliszku szampana, dzban herbaty, mleczko, cukier i… paterę z samymi pysznościami. Na samym dole były kanapki w angielskim stylu (można sobie takie zrobić w Polsce z chleba tostowego xD) z wędlinką, łososiem, żółtym serem z ketchupem i jajkiem. Na środkowym talerzu były podane bułeczki z rodzynkami i marmoladą (to drugie to nie wiem co to było, lol), a na samej górze makaroniki (nie wiem o co tyle szumu xD), eklerki, desery w kieliszkach a’la Panna Cotta i przepyszne tartaletki na kruchym cieście z bitą śmietaną i owocami (truskawki, jeżyny, maliny i borówki amerykańskie). Ach, postarali się przygotowując dla nas ten podwieczorek, ale niestety za dużo w siebie nie wcisnęłam, bo… wcześniej poszłyśmy na lody (brawo my!). Teraz już mamy nauczkę na przyszłość, aby nic nie jeść przed Afternoon Tea. Takim słodkim akcentem zakończyłyśmy drugi dzień w Bath.


W piątek (28.09), czyli w ostatni dzień mojego pobytu w Anglii, pojechałyśmy do Gloucester, gdzie zatrzymałyśmy się w Gloucester Cathedral i… w sklepiku Beatrix Potter. Gloucester to trochę inne miasto niż Bath, jest bardziej patchworkowate, głównie mi tu chodzi o jego zabudowę. Bath ma swój niepowtarzalny klimat, wszystko tam trzyma się tzw. kupy, a tam można nawet znaleźć budynki w stylu niemieckim. Naszym celem w tej miejscowości były dwa przeze mnie wspomniane obiekty. Najpierw udałyśmy się do Gloucester Cathedral, która robiła wrażenie, popatrzcie sami:










Tam też robiono zdjęcia do Harry’ego Pottera, ale późniejsze części. Po zwiedzeniu katedry udałyśmy się do niezwykle malowniczego miejsca, do sklepiku Beatrix Potter, autorki nie tylko bajek dla dzieci o Piotrusiu Króliku, ale też uroczych, akwarelowych ilustracji, nawiązujących do tych opowieści. T mówiła, że trudno wyjść stamtąd z pustymi rękoma, i miała rację… Wracałyśmy się do niego po małą figurkę króliczka w konewce, o którym nie mogłam przestać myśleć. Kosztował prawie 10 funtów, ale stwierdziłam, że raz się żyje i w końcu tu przyjechałam „trochę” poszaleć. I poszalałam (na szczęście nie przekroczyłam przeznaczonego na Anglię budżetu, brawo ja!)







Po powrocie z Gloucester T pokazała mi The Circus…



… oraz Royal Cresent, które bardzo często pojawia się w brytyjskich i kostiumowych produkcjach (np. w „Perswazjach” z 2007 roku i w „Księżnej” z 2008 roku. Niesamowite miejsce. W budynku tym znajdują się oprócz hotelu… prywatne mieszkania.




I na koniec kilka migawek z drogi powrotnej do Lynwood House i…




… powrotu do Polski.



Można powiedzieć, że była to moja podróż życia i mam tylko nadzieję, że nie ostatnia :).


Mimo, że prawie cały wrzesień miałam urlop to… mało czytałam. Za to nadrabiałam filmy, które odkładałam na przyszłość. W sumie udało mi się zobaczyć aż dziewięć produkcji. Na działce obejrzałam pięć filmów, a na pierwszy ogień poszło zwieńczenie historii Anastasii Steele i Christiana Greya, czyli „Nowe oblicze Greya” (2018). Szczerze powiedziawszy wyszedł on słabo, ot tak można obejrzeć dla zabicia czasu, nic więcej. Następnym była kolejna wersja „Wichrowych Wzgórz” z 2017 roku: nudny, aczkolwiek bardzo klimatyczny. „Król Artur. Legenda miecza” (2017) był petardą, chociaż niektóre sceny były jak dla mnie odrobinę przesadzone. „Zapnijcie pasy”, włoski dramat z polskim akcentem (czyli z Kasią Smutniak w roli głównej), był całkiem całkiem, a Millerowie z 2013 roku z Jennifer Ainston i Jasonem Sudelkisem to fantastyczna komedia z przytupem. Resztę filmów obejrzałam w trakcie do i z Anglii. „The Miracle Seasons” z 2018 roku poszedł na pierwszy ogień i okazał się naprawdę niezłym filmem, jest to dramat sportowy, gdzie dziewczyny z drużyny siatkarskiej muszą poradzić sobie z traumą po tragicznej śmierci jej przyjaciółki i jednocześnie kapitanki drużyny. Następnie obejrzałam zwieńczenie trylogii Więźnia Labiryntu, czyli „Lek na śmierć” (2018), który zrobił na mnie ogromne wrażenie, wręcz wbił mnie w fotel. Jak pierwsza część była średnia, tak dwie pozostałe są rewelacyjne. Po tak dobrych ekranizacjach jestem jeszcze bardziej ciekawa wersji papierowej, autorstwa Jamesa Dashnera. W wolnej chwili będę musiała się rozejrzeć za tą trylogią. „W samym sercu morza” (2015) z Chrisem Hemswordem, Benjaminem Walkerem i Tomem Hollandem (czyli cudownym Spider-manem z MCU) był średni, nie wciągnął mnie tak bardzo, jak myślałam, ale dobrze mi się go oglądało. Ostatnim filmem, jaki udało mi się zobaczyć była komedia z Netflixa „Sierra Burges jest przegrywem” (2018). Może być, przyjemna w odbiorze, lecz powiela schematy.

We wrześniu udało mi się skończyć obraz, który zaczęłam dla mojej kuzynki, Hogwart No. 2. Dajcie znać, czy Wam się podoba :). Kuzynka była wniebowzięta, cieszę się, że przypadł jej do gustu. Wkrótce pewnie znowu zacznę malować, chociaż może być z tym mały kłopot, bo niestety farby olejne i terpentyna śmierdzi… Na działce, na dworze mogłam smrodzić do woli, ale w Łodzi jest to kłopotliwe (ale nie niewykonalne), Z pewnością pochwalę się, jak coś uda mi się nowego zmalować :).


Co z książkami? We wrześniu udało mi się przeczytać trzy tytuły: Wloty i upadki młodej Jane Young autorstwa Gabrielle Zevin, Krótka historia sztuki. Kieszonkowy przewodnik po kierunkach, dziełach, tematach i technikach od Susie Hodge oraz Pocałunek cesarza Sylwii Bachledy. Pierwszy tytuł nie zrobił na mnie (niestety) dużego wrażenia, chociaż poruszono w niej temat dyskryminacji kobiet. Moje wrażenia po jej lekturze znajdziecie tutaj. Krótka historia sztuki przeniosła mnie do czasów licealnych (uczyłam się w szkole plastycznej), kiedy to historia sztuki była moim chlebem powszednim. Jest to niesamowita, porządnie opracowana i łatwa w odbiorze książka nie tylko dla ludzi siedzących w temacie, ale także, a może nawet szczególnie, dla laików. W przejrzysty sposób przedstawia najważniejsze zagadnienia i przybliża podstawowe informacje z dziedziny sztuki. Stanowi całkiem niezłe uzupełnienie wiedzy. Więcej moich przemyśleń odnośnie tego tytułu wkrótce na blogu. Z kolei Pocałunek cesarza okazał się, w moim przypadku, rozczarowaniem. Zupełnie nie tego się spodziewałam po jej lekturze. Mam do niej wiele uwag, które na pewno opiszę w swojej recenzji. Mam nadzieję, że niebawem się tu pojawi.

A tak wygląda mój czytelniczo-książkowy wrzesień:

♦ Przeczytane - 3
     1. Gabrielle Zevin Wzloty i upadki młodej Jane Young
     2. Susie Hodge Krótka historia sztuki. Kieszonkowy przewodnik po kierunkach, dziełach, tematach i technikach
     3. Sylwia Bachleda Pocałunek cesarza

♦ Nabytki – 3
     1. Anna Brzezińska Woda na sicie
     2. Agata Czykierda-Grabowska Sezon na lisa
     3. Anna Bellon Zaufaj mi


♦ Wyzwania
     1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu + 7 cm = 69,2 cm (173 cm)
     2. Z półki + 0 = 4 (16-20)
     3. 52 książki + 3 = 29 (52)

Tak przedstawia się mój wrzesień, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym wpisem :). Co w październiku? Wielkimi krokami zbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, na których zamierzam być. Dajcie znać, czy się wybieracie, czy nie, może przypadkiem miniemy się obok jakiegoś stoiska? ;). A jeśli chodzi o bloga to wkrótce pojawi się kolejne, comiesięczne zestawienie nowości wydawniczych oraz recenzje przeczytanych ostatnio książek. Jeśli mi się uda, to pod koniec października powinna pojawić się relacja z MTK w Krakowie, a jak nie, to na pewno na początku listopada. To byłoby na tyle, trzymajcie się ciepło i do napisania wkrótce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo się liczy. Dziękuję :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...