Witajcie kochani!
Czy tylko mi tak szybko
przeleciał ten wrzesień? Halo, wrześniu, dlaczego tak szybko zniknąłeś z
kalendarza? Wracaj!!!
Dzisiejsze podsumowanie jest
niezwykle długie, więc zanim zabierzecie się za czytanie (i oglądanie) to
zaparzcie sobie herbaty i naszykujcie przekąski. Zaczynam!
Dla większości ludzi wrzesień
kojarzy się przede wszystkim z początkiem roku szkolnego, a dla studentów jest
on ostatnim dzwonkiem na zaliczenie minionego roku akademickiego. Jeśli chodzi
o mnie, odkąd zaczęłam pracować, wrzesień kojarzy mi się z… urlopem! Zawsze w
tym czasie staram się brać wolne, ponieważ jest to dla mnie idealny moment za
łapanie oddechu przed nadchodzącą zimą. W tym roku podzieliłam go na dwie
części: pierwszą przesiedziałam na działce, a drugą… spędziłam poza granicami
kraju. Tak! Wybrałam się w pierwszą samotną podróż do Anglii, a konkretniej do
Bath, gdzie aktualnie przebywa moja przyjaciółka T. Jak było? Bajecznie,
szczerze powiedziawszy lepszej pogody nie mogłam sobie wymarzyć. W prawdzie
rano pizgało złem, ale później robiło się bardzo przyjemnie, słońce non stop
świeciło, z wyjątkiem piątku do południa.
Pierwszy raz leciałam samolotem i
było to niesamowite, nie do opisania uczucie! Podczas wzbijania się w niebo
czułam, jak endorfiny uwalniają się w moim ciele, a z ust nie mógł mi zejść
uśmiech i jeszcze długo miałam go po lądowaniu. Siedziałam bite 40 minut nosem w
oknie od startu samolotu, nie mogłam napatrzeć się na widoki z góry. Tutaj
macie kilka migawek z lotu:
Pierwsze zdjęcie to jakiś czas po
starcie z Modlina, w Polsce było wówczas trochę chmur, a drugie to już Anglia,
jeśli nie Bristol to jego okolice. Z lotniska odebrała mnie T i razem
pojechałyśmy do Bath, które było miejscem docelowym. Tam zatrzymałam się w
Lynwood House, bardzo spokojnym i miłym miejscu, oddalonym od centrum miasta ok.
10-cio minutowym spacerkiem. Pierwszego dnia taki przywitał mnie widok z okna
pokoju:
Na ten dzień (czyli na środę –
26.09) miałyśmy zaplanowane zwiedzanie Lacock, w tym Lacock Abbey, gdzie
kręcono m. in. pierwszą część Harry’ego Pottera. Miasteczko jak i rezydencja
zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ta architektura! W Lacock Abbey aktualnie
znajduje się Fox Talbot Museum, gdzie mieszkał pionier fotografii brytyjskiej
William Henry Fox Talbot. Pierwotnie znajdował się tam żeński klasztor,
założony w I poł. XIII wieku, następie, w czasach Tudorów zaadoptowano go na
budynek mieszkalny. Lacock Abbey to nie tylko piękna zabudowa i otoczenie. To przede
wszystkim bogata historia, którą skrywają te stare mury. Jeśli ktoś z Was
kiedyś będzie miał możliwość tam zajrzeć, to jak najbardziej zachęcam do
skorzystania z okazji. Przeniesiecie się tam w czasie!
Nie mogło zabraknąć słynnej sali
z kotłem w roli głównej! Szkoda, że nie mogłam tam być, kiedy trwały zdjęcia do
Harry’ego Pottera. Musiało to być niesamowite przeżycie…
Selfik z T musiał być! :D
Mini biblioteczka robiła wrażenie…
W Lacock Abbey przybłąkał się do
nas ten oto słodki koteczek. ♥ Tak w wieeeelkim skrócie minął nam dzień
pierwszy. Drugiego dnia zwiedzałyśmy Bath i
jego okolice.
Te dwa widoczki to z mojej drogi
do centrum. Rzeka, którą widać na zdjęciach to River Avon.
To wyżej to Bath Abbey, z tego co wiem
znajduje się w nim opactwo, aktualnie budynek w rusztowaniach.
Trudno mi było przejść obojętnie
obok sklepów z pamiątkami. Mieli tam najróżniejsze cudna, jednak najbardziej
rozbawiły mnie figurki Królowej Elżbiety i… Trumpa z Kim Dzong Unem, które
machały rękoma i kiwały głowami. Oczywiście wśród tych wszystkich magnesów na
turystów za miliony monet nie mogło zabraknąć gadżetów związanych z Harry’m
Potterem. Szczerze, o dziwo, nie kusiło mnie by je wszystkie mieć. Z Anglii
przywiozłam tylko cztery pary skarpetek ze słynnego Primarku oraz pięknie
mieniącą się w słońcu torbę z wizerunkiem Hogwartu od T ♥.
Naszym pierwszym przystankiem
było Sham Castle, skąd można było podziwiać panoramę Bath (tak w ogóle to na
górze znajduje się pole golfowe, gdzie ludzie przyjeżdżają pograć). Widok
zapierał dech w piersiach. Dojście tam było nie lada wyczynem, bowiem trzeba
było się wdrapać na samą górę. Warto było się jednak trochę namęczyć, by TO
zobaczyć.
Kiedy wszystko idzie pod górę, pomyśl o widoku ze szczytu.
Po zdobyciu Sham Castle udałyśmy
się do The Jane Austen Centre, dla miłośników twórczości tejże autorki jest to
obowiązkowy przystanek w Bath.
Następnie T zabrała mnie do
niesamowitego, niezwykle zielonego, cichego i klimatycznego miejsca, trochę
oddalonego od Bath, a mianowicie do Prior Park, gdzie na moment przysiadłyśmy i
łapałyśmy oddechy. TO miejsce robi wrażenie, jest tak taki niesamowity spokój…
Na spacerze trafiłyśmy na stadko
łabędzi, które wpitalały trawę. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak one mlaskały!
Ubawiłam się do łez, nawet strzeliłam sobie z nimi selfika, ale nie jest to
zdjęcie na pokaz, muszą Wam wystarczyć ta fotka. ;)
W oddali widać Prior Park
College, ci to mają widoki…)
Po Prior Park byłyśmy umówione na
Afternoon Tea w Bailbrook House. Podano nam tam w iście królewskim stylu po
kieliszku szampana, dzban herbaty, mleczko, cukier i… paterę z samymi
pysznościami. Na samym dole były kanapki w angielskim stylu (można sobie takie
zrobić w Polsce z chleba tostowego xD) z wędlinką, łososiem, żółtym serem z
ketchupem i jajkiem. Na środkowym talerzu były podane bułeczki z rodzynkami i
marmoladą (to drugie to nie wiem co to było, lol), a na samej górze makaroniki
(nie wiem o co tyle szumu xD), eklerki, desery w kieliszkach a’la Panna Cotta i
przepyszne tartaletki na kruchym cieście z bitą śmietaną i owocami (truskawki, jeżyny,
maliny i borówki amerykańskie). Ach, postarali się przygotowując dla nas ten
podwieczorek, ale niestety za dużo w siebie nie wcisnęłam, bo… wcześniej
poszłyśmy na lody (brawo my!). Teraz już mamy nauczkę na przyszłość, aby nic
nie jeść przed Afternoon Tea. Takim słodkim akcentem zakończyłyśmy drugi dzień
w Bath.
W piątek (28.09), czyli w ostatni
dzień mojego pobytu w Anglii, pojechałyśmy do Gloucester, gdzie zatrzymałyśmy
się w Gloucester Cathedral i… w sklepiku Beatrix Potter. Gloucester to trochę
inne miasto niż Bath, jest bardziej patchworkowate, głównie mi tu chodzi o jego
zabudowę. Bath ma swój niepowtarzalny klimat, wszystko tam trzyma się tzw.
kupy, a tam można nawet znaleźć budynki w stylu niemieckim. Naszym celem w tej
miejscowości były dwa przeze mnie wspomniane obiekty. Najpierw udałyśmy się do
Gloucester Cathedral, która robiła wrażenie, popatrzcie sami:
Tam też robiono zdjęcia do
Harry’ego Pottera, ale późniejsze części. Po zwiedzeniu katedry udałyśmy się do niezwykle
malowniczego miejsca, do sklepiku Beatrix Potter, autorki nie tylko bajek dla
dzieci o Piotrusiu Króliku, ale też uroczych, akwarelowych ilustracji,
nawiązujących do tych opowieści. T mówiła, że trudno wyjść stamtąd z pustymi
rękoma, i miała rację… Wracałyśmy się do niego po małą figurkę króliczka w konewce, o którym nie mogłam przestać myśleć. Kosztował prawie 10 funtów, ale
stwierdziłam, że raz się żyje i w końcu tu przyjechałam „trochę” poszaleć. I
poszalałam (na szczęście nie przekroczyłam przeznaczonego na Anglię budżetu,
brawo ja!)
Po powrocie z Gloucester T
pokazała mi The Circus…
… oraz Royal Cresent, które bardzo
często pojawia się w brytyjskich i kostiumowych produkcjach (np. w „Perswazjach”
z 2007 roku i w „Księżnej” z 2008 roku. Niesamowite miejsce. W budynku tym
znajdują się oprócz hotelu… prywatne mieszkania.
I na koniec kilka migawek z drogi
powrotnej do Lynwood House i…
… powrotu do Polski.
Można powiedzieć, że była to moja
podróż życia i mam tylko nadzieję, że nie ostatnia :).
Mimo, że prawie cały wrzesień
miałam urlop to… mało czytałam. Za to nadrabiałam filmy, które odkładałam na
przyszłość. W sumie udało mi się zobaczyć aż dziewięć produkcji. Na działce
obejrzałam pięć filmów, a na pierwszy ogień poszło zwieńczenie historii
Anastasii Steele i Christiana Greya, czyli „Nowe oblicze Greya” (2018). Szczerze
powiedziawszy wyszedł on słabo, ot tak można obejrzeć dla zabicia czasu, nic
więcej. Następnym była kolejna wersja „Wichrowych Wzgórz” z 2017 roku: nudny,
aczkolwiek bardzo klimatyczny. „Król Artur. Legenda miecza” (2017) był petardą,
chociaż niektóre sceny były jak dla mnie odrobinę przesadzone. „Zapnijcie pasy”,
włoski dramat z polskim akcentem (czyli z Kasią Smutniak w roli głównej), był
całkiem całkiem, a Millerowie z 2013 roku z Jennifer Ainston i Jasonem
Sudelkisem to fantastyczna komedia z przytupem. Resztę filmów obejrzałam w
trakcie do i z Anglii. „The Miracle Seasons” z 2018 roku poszedł na pierwszy
ogień i okazał się naprawdę niezłym filmem, jest to dramat sportowy, gdzie
dziewczyny z drużyny siatkarskiej muszą poradzić sobie z traumą po tragicznej
śmierci jej przyjaciółki i jednocześnie kapitanki drużyny. Następnie obejrzałam
zwieńczenie trylogii Więźnia Labiryntu, czyli „Lek na śmierć” (2018), który
zrobił na mnie ogromne wrażenie, wręcz wbił mnie w fotel. Jak pierwsza część
była średnia, tak dwie pozostałe są rewelacyjne. Po tak dobrych ekranizacjach jestem
jeszcze bardziej ciekawa wersji papierowej, autorstwa Jamesa Dashnera. W wolnej
chwili będę musiała się rozejrzeć za tą trylogią. „W samym sercu morza” (2015)
z Chrisem Hemswordem, Benjaminem Walkerem i Tomem Hollandem (czyli cudownym
Spider-manem z MCU) był średni, nie wciągnął mnie tak bardzo, jak myślałam, ale
dobrze mi się go oglądało. Ostatnim filmem, jaki udało mi się zobaczyć była
komedia z Netflixa „Sierra Burges jest przegrywem” (2018). Może być, przyjemna w
odbiorze, lecz powiela schematy.
We wrześniu udało mi się skończyć
obraz, który zaczęłam dla mojej kuzynki, Hogwart
No. 2. Dajcie znać, czy Wam się podoba :). Kuzynka była wniebowzięta,
cieszę się, że przypadł jej do gustu. Wkrótce pewnie znowu zacznę malować,
chociaż może być z tym mały kłopot, bo niestety farby olejne i terpentyna
śmierdzi… Na działce, na dworze mogłam smrodzić do woli, ale w Łodzi jest to
kłopotliwe (ale nie niewykonalne), Z pewnością pochwalę się, jak coś uda mi się
nowego zmalować :).
Co z książkami? We wrześniu udało
mi się przeczytać trzy tytuły: Wloty i upadki młodej Jane Young autorstwa Gabrielle Zevin, Krótka historia sztuki. Kieszonkowy przewodnik po kierunkach, dziełach, tematach i technikach od Susie Hodge oraz Pocałunek cesarza Sylwii Bachledy. Pierwszy tytuł nie zrobił na
mnie (niestety) dużego wrażenia, chociaż poruszono w niej temat dyskryminacji
kobiet. Moje wrażenia po jej lekturze znajdziecie
tutaj. Krótka historia sztuki przeniosła mnie do czasów licealnych
(uczyłam się w szkole plastycznej), kiedy to historia sztuki była moim chlebem
powszednim. Jest to niesamowita, porządnie opracowana i łatwa w odbiorze
książka nie tylko dla ludzi siedzących w temacie, ale także, a może nawet
szczególnie, dla laików. W przejrzysty sposób przedstawia najważniejsze zagadnienia
i przybliża podstawowe informacje z dziedziny sztuki. Stanowi całkiem niezłe
uzupełnienie wiedzy. Więcej moich przemyśleń odnośnie tego tytułu wkrótce na
blogu. Z kolei Pocałunek cesarza
okazał się, w moim przypadku, rozczarowaniem. Zupełnie nie tego się
spodziewałam po jej lekturze. Mam do niej wiele uwag, które na pewno opiszę w
swojej recenzji. Mam nadzieję, że niebawem się tu pojawi.
A tak wygląda mój
czytelniczo-książkowy wrzesień:
♦ Przeczytane - 3
1. Gabrielle Zevin Wzloty i upadki młodej Jane Young
2. Susie Hodge Krótka historia sztuki. Kieszonkowy przewodnik po kierunkach, dziełach,
tematach i technikach
3. Sylwia Bachleda Pocałunek cesarza
♦ Nabytki – 3
1. Anna Brzezińska Woda na sicie
2. Agata Czykierda-Grabowska Sezon na lisa
3. Anna Bellon Zaufaj mi
♦ Wyzwania
1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu + 7 cm = 69,2 cm (173 cm)
2. Z półki + 0 = 4 (16-20)
3. 52 książki + 3 = 29 (52)
Tak przedstawia się mój wrzesień,
mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym wpisem :). Co w październiku? Wielkimi
krokami zbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, na których
zamierzam być. Dajcie znać, czy się wybieracie, czy nie, może przypadkiem
miniemy się obok jakiegoś stoiska? ;). A jeśli chodzi o bloga to wkrótce pojawi
się kolejne, comiesięczne zestawienie nowości wydawniczych oraz recenzje
przeczytanych ostatnio książek. Jeśli mi się uda, to pod koniec października
powinna pojawić się relacja z MTK w Krakowie, a jak nie, to na pewno na
początku listopada. To byłoby na tyle, trzymajcie się ciepło i do napisania wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).