Lucy Keating
Miłość ze snu
(Dreamology)
tł. Joanna Nykiel
Wydawnictwo
Dolnośląskie 2017
s. 278
978-83-271-5588-7
Cena: 29,90 zł
Ocena: 4/10
~*~
Miłość jest snem. A potem się budzisz…
Alicji od zawsze śnił się Maks. We śnie wspólnie zwiedzali świat, jeździli na różowych słoniach, robili wiele cudownych rzeczy, a przede wszystkim zakochali się w sobie do szaleństwa. Maks jest chłopakiem z jej snów. Tylko ze snów… Aż do pewnego poranka Maks pojawia się w szkole i zajmuje miejsce obok. Niestety ten „prawdziwy” nie poznaje Alicji i do tego ma dziewczynę!
~*~
Nie ma chyba na świecie osoby,
która by nie śniła. Sny bywają naprawdę bardzo różne i czasami po przebudzeniu
trudno uwierzyć w to, co przeżyliśmy minionej nocy. Do tej pory ten aspekt
naszego życia nadal pozostaje zagadką, lecz możemy na ich podstawie dowiedzieć
się nie tylko czegoś nowego o sobie, ale również mogą one pomóc w poradzeniu
sobie z dręczącymi nas za dnia problemami. Lucy Keating zainspirowana swoimi
barwnymi snami postanowiła stworzyć równie niewiarygodną i jaskrawą historię
dla młodzieży, w której czytelnik będzie miał problem z odróżnieniem jawy od
snu.
Pomysł stworzenia książki ze
snami w roli głównej nie jest raczej nowatorskim zabiegiem. Na rynku
wydawniczym można trafić na wiele powieści, gdzie pojawiają się sny i mają one
niemały wpływ na życie bohaterów, jednak sam fakt, że autorka sięgnęła po taki temat
nie powinien wpływać na jej ocenę i wybory czytelnicze. To, że istnieje wiele
książek nawiązujących tematycznie do snów, i to, że zdarzyło nam się trafić na
mało ciekawe tytuły nie znaczy, iż będzie to kolejna nieciekawa lektura. Do tej
pory trafiałam raczej na średnie książki, gdzie pojawiają się sny, ale
postanowiłam dać szansę Lucy Keating i jej książce Miłość ze snu. Dlaczego? Ponieważ lubię odkrywać w młodzieżówkach
smaczki pozostawione przez autorów dla starszych czytelników oraz odkrywać w
nich drugie dno (jak miałam w przypadku Chemii naszych serc Krystal Sutherland). Poza tym temat snów jest dla mnie z wielu
powodów intrygujący i fascynujący. Ponadto chciałam dowiedzieć się jak autorka
podeszła do tego, co tu ukrywać, dającego wiele możliwości tematu. Jak jej
poszło? Szczerze, to średnio.
Na samym wstępie, w sumie na
początku nie wiedziałam za bardzo „dlaczego”, historia przedstawiona przez
autorkę skojarzyła mi się z opowieścią Lewisa Carrolla, a mianowicie z Alicją w Krainie Czarów. Obie książki
łączy nie tylko bohaterka o tym samym imieniu z niezwykle bujną wyobraźnią, ale
także ich odrealnione przygody. Nieśmiało stwierdzam, że Miłość ze snu jest taką współczesną wersją Alicji…: tylko zamiast wpadać do krainy czarów przez króliczą norę,
Alicja przenosi się do tego niezwykłego miejsca w snach. I w sumie na tym
kończy się podobieństwo, aczkolwiek trudno pozbyć się wrażenia, że autorka
oprócz swoimi snami inspirowała się również książką Carrolla. Może się mylę,
może Lucy Keating przez przypadek nadała bohaterce swojej książki na imię
Alicja, a sny swoim klimatem nawiązują do krainy czarów? Jednak skojarzenie,
które pojawiło się na samym początku książki nie nastroiło mnie optymistycznie
do zawartej w niej historii.
Miłość ze snu, jak wspomniałam wcześniej (a może i nie), jest
typową lekturą dla młodzieży. Książka jest prosta, język dostosowany do wieku
potencjalnych czytelników (w tym przypadku raczej czytelniczek) oraz zawiera
większość utartych schematów. Dla mnie lektura Miłości ze snu okazała się niestety nudna. Historia jak i
bohaterowie są płascy, fabuła przewidywalna, a poza tym miałam wrażenie, że
ciągnie się ona w nieskończoność. Autorka nie dopracowała większości wątków,
przez co wydaje się sztuczna i naciągana. Nie można jej jednak odmówić
surrealizmu. Dobrze wiemy, że niektóre nasze sny pozbawione są jakiejkolwiek
logiki, Lucy Keating bardzo dobrze udało się oddać ich niepowtarzalny
charakter. Szkoda tylko, że autorka nie wplotła w nie jakiejś tajemnicy,
wskazówek, które Alicja mogłaby odkrywać. Owszem, dziewczyna razem z chłopakiem
ze snów (który istnieje jednak naprawdę) stają przed takim wyzwaniem, ale jak
wspomniałam wcześniej, jest to niedopracowane i nie wzbudziło to we mnie
chociażby odrobiny zainteresowania. W sumie najpierw czytałam ją z ciekawości,
a kiedy zorientowałam się, że raczej nic w niej pouczającego i ciekawego nie
znajdę, a potem „byle tylko do końca”. Dobre tyle, że szybko przez nią
przebrnęłam.
Jeśli chodzi o postacie, to nie
będę miała za wiele do powiedzenia. Alicja nie wzbudziła we mnie żadnych
emocji, była po prostu słodka, trochę dziecinna i nijaka. Maks, chłopak ze snów
i z „reala”, też nie wywołał efektu „wow”. Miał zadatki na fajnego bohatera,
ale na tym się skończyło. Według mnie najciekawszą postacią okazał się Oliver.
Wprowadził on do fabuły trochę „życia” i szczerze powiedziawszy bardziej mnie
zaintrygował niż Maks. Z Maksa wyszła taka trochę ciepła klucha, która rozpływa
się w abstrakcyjnych snach Alicji.
Miłość ze snu Lucy Keating to jak dla mnie przesłodzona historia o
nastoletniej miłości dla nastolatków. Niestety starszy czytelnik nie ma w niej
czego szukać. Czasami jest tak, że w tego typu książkach można znaleźć naprawdę
wiele ciekawych rzeczy i „smaczków”, które autor w nich umiejętnie ukrył (jak
chociażby John Green), ale w tym przypadku niestety… Fabuła również nie wzbudza
cieplejszych emocji i jest nudna oraz przewidywalna. Autorka miała naprawdę
dobry pomysł na powieść, ale niestety nie udało jej się przelać go umiejętnie
na papier. Momentami jest zbyt absurdalna, a humor, który się w niej pojawia,
zamiast rozbawić czytelnika może go tylko zażenować. Jak dla mnie był on
nonsensowny (przypominał mi trochę ten, który pojawia się w MISSji survival Libby Bray) i w cale mnie nie bawił. Lucy Keating mimo
wszystko stara się w książce przemycić trochę wartości, ale giną one pośród
abstrakcji i niedopracowania. Niestety starszym czytelnikom nie polecam tego
tytułu, ale młodszym powinna się spodobać. Dla mnie Miłość ze snu była rozczarowaniem, o którym prawdopodobnie szybko
zapomnę.
~*~
Za możliwość lektury
dziękuję ślicznie Grupie Wydawniczej Publicat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo się liczy. Dziękuję :).